Notatki z Ameryki
Opublikowano 2009-01-17
Po noclegu w klasztorze dominikanów w Berlinie, gdzie zostałem gościnnie przyjęty przez Thomasa Griesbacha (przeora klasztoru św. Pawła), Jana Kulika (proboszcza tamtejszej parafii) i Andrzeja Dołęgę (diakon na praktyce) docieram na lotnisko. Tam czeka mnie pierwsze zaskoczenie tej podróży.
Przy stanowisku odpraw DeltaAir podchodzi do mnie młody mężczyzna w mundurze tych linii lotniczych i zaczyna rozmowę po polsku. Najpierw zadaje rutynowe pytania o pakowanie bagażu, płyny w bagażu podręcznym i adres w Stanach, a następnie pomaga wybrać miejsce w samolocie: przy oknie, przed skrzydłem, żeby lepiej było widać. Zastanawiam się, czy to przypadek, czy Delta specjalnie zatrudniła kogoś znającego język polski, czy też świadome decyzja.
Drugie polskie doświadczenie tego samego dnia. Andrzej Fornal OP odbiera mnie z lotniska i od razu jedziemy na Greenpoint, czyli do dzielnicy polskiej na Brooklynie, by zrobić zakupy. Wchodzimy do sklepu o polskiej nazwie, a tam same produkty z Polski. Kabanosy, salceson, polędwica, krakowska. Powidła, konfitury, dżemy. Hortex, Pudliszki, Wedel. Nawet kawa i herbata są dokładnie takie same jak w polskich sklepach. Prasa również polska. Gdy na chwilę oddalam się od Andrzeja, ekspedientki po polsku pytają, czy mogą mi jakoś pomóc. Jestem w lekkim szoku. W czasie innych wyjazdów zabierałem dla braci polską kiełbasę, o kupienie której prosiłem zawsze moją mamę. Pomny stwierdzeń braci z Manhattanu, że wszystko mają, teraz jej nie zabierałem. Przekonałem się dziś, że w Ameryce rzeczywiście wszystko można kupić.
O czym teraz myślisz?