40 lat cierpienia

Opublikowano 2014-09-16

W kilka tygodni po moim wyborze na prowincjała otrzymałem list od brata Feliksa – franciszkanina z Niepokalanowa, w którym prosił o błogosławieństwo dla swoich działań, zmierzających do rozpowszechnienia pamięci o siostrze Wandzie Róży Niewęgłowskiej, świeckiej dominikance. Jej życie naznaczone zostało wielkim cierpieniem. Przyjmowała je w pokorze i przemieniała w modlitwę wstawienniczą. Przypadająca dzisiaj ? 16 września 2014 roku ? rocznica jej śmierci, stała się wystarczającym impulsem do tego, by na podstawie dostarczonych przez brata Feliksa tekstów, przedstawić sylwetkę siostry Róży.

Wanda Niewęgłowska urodziła się 26 listopada 1926 roku w Toczyskach jako szóste dziecko w rodzinie. Szybko osierocona trafiła do Domu Dziecka w Lublinie. Mając 22 lata, zachorowała na chorobę Heinego-Medina, w wyniku której została sparaliżowana ? dotknął ją niedowład nóg, potem rąk oraz uszkodzenie kręgosłupa. Po kilkuletnim leczeniu szpitalnym trafiła do Domu Opieki Społecznej dla Dorosłych w Lublinie, w którym przebywała do końca życia; unieruchomiona w łóżku, całkowicie zależna od ludzi dobrej woli. Cierpienia Wandy Róży zwiększały inne dolegliwości: wada serca i astma, powodujące niewydolność krążenia i duszności. Dręczyły ją też schorzenia narządów wewnętrznych. Często miała stany podgorączkowe albo wysoką temperaturę. Sytuację pogarszał zanik mięśni spowodowany nieustannym leżeniem w łóżku. W ostatnich latach utrzymywana przy życiu kroplówkami i zastrzykami. Bywało, że dostawała ich trzysta miesięcznie. W wyniku częstych ukłuć ręce i nogi miała sine od spękanych żył. Tercjarka przeszła dziewięć operacji chirurgicznych, cztery zawały mięśnia sercowego, trzykrotnie przechodziła śmierć kliniczną. Fakt, że pomimo tych cierpień i chorób żyła, był przez lekarzy uznawany za nadprzyrodzony.
W 1962 roku Wanda Niewęgłowska przyjęła szkaplerz tercjarzy dominikańskich z rąk ojca Bolesława Gołąba OP, a po roku złożyła profesję wieczystą w dominikańskiej Bazylice Relikwii Krzyża Świętego w Lublinie.
Niezwykły był sposób, w jaki siostra Róża przyjmowała swój krzyż. Każde nowe cierpienie traktowała jako wyraz woli Bożej, którą w pełni akceptowała. Gdy kiedyś ją zapytano, jak to się dzieje, że Bóg niczego jej nie odmawia, odpowiedziała: ?Ja też Bogu nie odmawiam niczego?. Gdy trzy lata przed śmiercią, podczas przenoszenia jej do samochodu, doznała złamania żebra, obojczyka i pęknięcia kręgosłupa potraktowała je ?jako pocałunek Chrystusa, Boskiego Oblubieńca?. Kiedyś powiedziała, że swojego cierpienia i krzyża nie zamieniłaby na najlepsze zdrowie, a pytana o kondycję odpowiadała: ?Samo zdrowie?. Pomimo cierpienia potrafiła się uśmiechać i żartować. Nigdy nie uskarżała się na ból, ale ofiarowywała go w modlitwie za ludzi, proszących ją o wstawiennictwo. Z początku jej postawa była znana tylko lekarzom; potem wieści o wymodlonych przez nią łaskach zaczęła się rozchodzić coraz szerzej, coraz więcej ludzi przychodziło prosić ją o modlitwę w rozmaitych sprawach. Istnieją świadectwa potwierdzające, że siostra Wanda Róża wyprosiła wiele nawróceń, za jej wstawiennictwem wiele bezpłodnych małżeństw doczekało się potomstwa, wielu chorych odzyskało zdrowie. Modliła się także za zmarłych. Miała dar poznania, który pozwalał jej stwierdzić, że jedna osoba wyzdrowieje; inna natomiast powinna przygotować się na śmierć. Ludziom proszącym ją o radę w życiowych dylematach czy dramatach potrafiła dać wiele światła; umiejąc przy tym trafnie rozeznać, czyja ludzka opowieść jest prawdziwa. W jej pokoju zawsze stały świeże kwiaty, przyniesione przez ludzi, wdzięcznych za wyproszone dary.
Wanda Róża Niewęgłowska umarła 16 września 1989 roku w opinii świętości. Jej ciało spoczywa na lubelskim cmentarzu przy ulicy Unickiej. Msze św. o jej beatyfikację sprawowane są co miesiąc w katedrze lubelskiej, w bazylice dominikańskiej w Lublinie oraz u franciszkanów w Niepokalanowie.

Fragmenty świadectwa doktora Krzysztofa Włocha spisanego 2 lutego 1993 roku

Siostrą Różą opiekowałem się jako jej lekarz, pracując w Państwowym Domu Pomocy Społecznej na ulicy Głowackiego w latach 1983?1988.
Wielokrotnie wystawiałem siostrze Róży zaświadczenia o Jej stanie zdrowia (?) Widziałem setki osób, które przychodziły do siostry Róży prosić o wstawiennictwo u Pana Boga i wyprosić poprzez jej modlitwę Łaski dla nich i ich rodzin. To było przy stanie zdrowia siostry Róży wielkie poświęcenie i cierpienie. Modliła się za te osoby w dzień i nocy, nie bacząc na swój coraz to gorszy stan zdrowia. Wielokrotnie upominałem siostrę Różę, ażeby się oszczędzała, gdyż to tylko może pogorszyć jej stan i tak wielu ciężkich schorzeń. Siostra Róża, mimo moich upomnień i próśb, czyniła to jednak nadal, nie zważając na swoje cierpienia. Wielokrotnie wzywała mnie w nocy, kiedy dolegliwości bólowe nasilały się. Czasami w nocy czy też w dzień byłem z pomocą lekarską u siostry Róży kilkakrotnie.
Wykonywałem zastrzyki, masaże, inne niezbędne zabiegi, które pomagały jej przetrwać w tym cierpieniu. Obserwowałem również czasami jakieś niezwykłe, niewytłumaczalne dla mnie rzeczy w jej stanie zdrowia, który niekiedy gwałtownie pogarszał się tak, że wydawało się, iż to jest koniec jej życia, a potem następowała gwałtowna ? w mgnieniu oka poprawa ? co było dla nas sygnałem, że coś odbywa się na naszych oczach niezwykłego, mogę powiedzieć nadprzyrodzonego. To mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, jako jej lekarz. Byłem też świadkiem, jak wiele osób odwiedzających siostrę Różę mówiło o łaskach Bożych, uzdrowieniach ich czy też członków rodzin poprzez modlitwy i prośby u Pana Boga siostry Róży Wandy Niewęgłowskiej.
Przyjeżdżali do siostry Róży ludzie prawie z całego świata ? czego byłem świadkiem. Czytałem błagalne listy wielu ludzi z całego świata potrzebujących jej pomocy. Nigdy nie odmawiała swojej pomocy w modlitwie do Boga. Cierpiała bardzo. Jest to nie do opisania. Zawsze jednak była uśmiechnięta i pogodna, zawsze miała czas dla innych, kosztem swojego zdrowia, mówiąc, że jest takie jej posłannictwo na ziemi. Muszę się tutaj przyznać, że czasami miałem tego wszystkiego dosyć i nie wiedziałem, skąd siostra Róża czerpie te niespożyte siły. Ja ? zdrowy, byłem wykończony psychicznie i fizycznie; siostra ? tak ciężko chora, miała siłę dla pełnienia swojej ziemskiej misji. Teraz to rozumiem. Była to siła od Boga. Jako lekarz jestem tego pewien, gdyż tylko ja byłem w stanie ocenić jej stan zdrowia, obserwować te niezwykłe dla nas ludzi i niewytłumaczalne zmiany, które dokonywały się w jej chorobie.
Uważam; podobnie jak na pewno setki osób, które doznały łask Bożych poprzez wstawiennictwo siostry Róży; że zasługuje poprzez swoje heroiczne życie na rozpoczęcie ewentualnego procesu beatyfikacyjnego. Pragnę nadmienić, że ja i moja rodzina również doznała łask Bożych poprzez modlitwę siostry Róży Wandy Niewęgłowskiej.


Brak komentarzy do "40 lat cierpienia"


    O czym teraz myślisz?

    Znasz nieco html?