Notatki z Ameryki
Opublikowano 2009-01-22
Dzisiejszy czwartek spędziłem od świtu do nocy z Maciejem Okońskim. Na początek msza św. w kaplicy Providence Academy. O godz. 8.45 wyjazd gimbusami do St. Paul, gdzie uczestniczymy w nabożeństwie i marszu pro live. Po powrocie do szkoły katecheza dla przedszkolaków i spotkanie teologiczno-duchowe dla nauczycieli. Wieczorem kibicowanie szkolnej drużynie hokeja na lodzie.
Po mszy w szkolnej kaplicy i śniadaniu na stojąco wyjechaliśmy szkolnymi autobusami do katedry w St. Paul, czyli miasta bliźniaczego Minneapolis. St. Paul jest starsze i jest stolicą stanu Minnesota. Minneapolis to centrum ekonomiczne. Razem tworzą Twin Cities. W katedrze tłum ludzi, którzy zebrali się tu dziś, podobnie jak w całych Stanach, w rocznicę wyroku Sądu Najwyższego, który w 1973 roku po raz pierwszy prawnie usankcjonował aborcję. Biskupi ogłosili ten dzień Dniem Pokuty Amerykanów za grzech nieposzanowania życia oraz modlitwy w intencji zmiany prawa aborcyjnego. Prawie wszystkie miejsca zajęte. Siedzimy i czekamy na rozpoczęcie. W pewnym momencie widzę, że jakiś biskup chodzi między ławkami i rozmawia z ludźmi. Nie przebiega błogosławiąc i głaszcząc dzieci po główkach, tylko normalnie rozmawia z ludźmi. Okazuje się, że to ordynariusz, arcybiskup John C. Nienstedt.
W czasie nabożeństwa zwracają moją uwagę dwa przemówienia. Ann Marie Cosgrove z organizacji pro live Silent No More Minnesota mówi głównie o tym, że zadaniem chrześcijan i ludzi broniących życia jest głoszenie Bożego miłosierdzia kobietom, które dokonały aborcji, przekonywanie ich, że możliwe jest wewnętrzne uzdrowienie, płynące z Bożego przebaczenia. W podobnym duchu wypowiada się arcybiskup, który mówi, że pośród różnych zarzutów, które kierowane są pod adresem ruchów pro live jest jedne prawdziwy. Ruchy te zbyt często protestują, występują przeciwko aborcji i nieposzanowaniu życia, a za mało proklamują wartość życia. Za dużo w nich contra, a za mało pro. W całym nabożeństwie nie usłyszałem żadnych potępień, żadnego biadolenia nad cywilizacją śmierci, tylko głoszenie pozytywnej strony życia, pragnienie, by Ameryka stała się ponownie krajem otwartym na życie.
Po nabożeństwie ruszamy w kierunku Kapitolu, gdzie spotykają się nie tylko katolicy, ale ludzie wszystkich wyznań, którzy opowiadają się za życiem, przeciwko aborcji. Zbiera się tam około 5000 tysięcy ludzi. Wśród nich jest grupka dwudziestu kilku uczniów z Providence Academy wraz z dyrektorem, nauczycielem odpowiedzialnym za szkolną grupkę pro live i kapelanem Maciejem. Przyjechali tylko ochotnicy.
Po powrocie do szkoły zdążyliśmy zrzucić z siebie zimową odzież, która pozwoliła przetrwać mróz w czasie marszu i pobiegliśmy do grupy kilkudziesięciu przedszkolaków. Maciej wyjaśniał im przez pół godziny na czym polega sakrament chrztu świętego. Fajnie było patrzeć, jak z nimi rozmawia, jaki dobry ma z nimi kontakt. Rozśmieszało mnie tylko, że te kilkulatki mówią z wyraźnym, amerykańskim akcentem. Nie da się ukryć, że to amerykańskie przedszkolaki. Choć z drugiej strony na pewno zaprzeczały stereotypowi amerykańskiego wyluzowania. Dzieci siedziały przez pół godziny bardzo grzeczne. Żadne nie wstało, żadne nie odezwało się poza głównym nurtem rozmowy. Zgłaszały się i zabierały głos dopiero wtedy, gdy Maciej dopuszczał je do głosu. Pełna dyscyplina.
Zanim poszliśmy na rozmowę z nauczycielami przez kilkanaście minut przybywaliśmy w pokoju duszpasterzy. Przyszło tu kilku uczniów, którzy w atmosferze podobnej do klimatu panującego w duszpasterstwach dominikańskich w Polsce rozmawiało z Jackiem i Maciejem. Do biblioteki, gdzie miało odbyć się spotkanie z nauczycielami przyszło ich dwóch. Pan Dudley od nauczania początkowego oraz pani Krocak, doktor pedagogiki. Rozmowa dotyczyła natury boskiej i ludzkiej Jezusa, dogmatu o wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny, tego jak wytłumaczyć dzieciom, że w czasie mszy św. uobecnia się ofiara Jezusa Chrystusa oraz tego jak odróżnić grzech ciężki od lekkiego.
Gdy wieczorem siedzieliśmy przy kolacji z Maciejem i Jackiem zapytałem, na ile to był typowy dzień duszpasterza Maciej, stwierdził on: ?Na marszu byłem pierwszy raz. Kinder garden był pierwszy raz. Spotkanie z nauczycielami było pierwszy raz?. Stonował tę wypowiedź Jacek: ?Z marszem, to sprawa oczywista, bo odbywa się raz w roku. By spotkać się z trzema grupami przedszkolaków, Maciej musiał spotykać się z mniejszymi grupkami wielokrotnie. Najpierw musiał zyskać zaufanie przedszkolanek, by ta dzisiejsza lekcja była możliwa. Podobnie z nauczycielami. Fakt, że ktokolwiek przyszedł jest już sukcesem. By ktoś odpowiedział pozytywnie na zaproszenie, Maciej musiał odbyć dziesiątki rozmów, wejść w kontakt z nauczycielami, zbudować relacje z nimi?. Bracia opowiadają, że ich półroczna obecność w szkole, to próba oswojenia uczniów, nauczycieli i rodziców, stworzenia w nich przekonania, że z księdzem można się spotkać, porozmawiać. ?Bardzo dużo pracy wymaga przejście do sytuacji, w której Amerykanie zaczynają obdarzać Cię zaufaniem, zanim dojdziesz z nim do momentu, gdy towarzyska rozmowa przekształci się w duszpasterską?.
Wieczorem jedziemy z Maciejem do Plymouth Ice Center, na mecz szkolnej drużyny hokeja na lodzie. Przed meczem Maciej idzie do szatni, by się pomodlić z chłopakami. W czasie gdy drużyna Lionsów próbuje stawiać opór Blacków (ostatecznie przegrała 1:2), duszpasterz rozmawia z kibicami, wśród których obecni są nauczyciele, rodzice i uczniowie. ?Zimą chodzimy na hokeja chłopaków, koszykówkę dziewczyn. Jesienią chodziliśmy na football, socer, siatkówkę. To przestrzeń, gdzie można się z ludźmi spotkać na nieformalnym gruncie? ? opowiada mi Maciej. Gdy wychodzimy z lodowiska ludzie dziękują Mu, że był z nimi, że kibicował szkolnej drużynie.
O czym teraz myślisz?