Notatki z Ameryki
Opublikowano 2009-01-23
Prawie cały dzień spędzam w samochodzie, jadąc z Minneapolis do Polonii w stanie Wisconsin. 280 mil. Maciej, który ma już na koncie jeden amerykański mandat prowadzi zgodnie z przepisami i nie pozwala sobie na przekroczenie prędkości. Po prawie sześciu godzinach docieramy do plebanii, na której mieszka Marcin Mańkowski.
Jeśli droga przez Amerykę może coś pokazać, to zobaczyłem dziś inny kraj. Do tej pory widziałem Nowy Jork i okolice oraz Minneapolis i przedmieścia. Po zjechaniu z autostrady oglądam inne obrazy. Pola i lasy. Małe domki rozrzucone na wielkim obszarze. Podwórka zagracone wrakami samochodów, pojazdów rolniczych i wszelakiego innego sprzętu. Domy i farmy, które wyglądają na porzucone. Gdy wchodzimy do przydrożnej knajpy, przed którym zaparkowano kilka dooge?ów, czuję się jak na Dzikim Zachodzie. Przy barze siedzi kilku podejrzanie wyglądających facetów. Żaden nawet nie drgnął gdy weszliśmy z Maciejem. Bar jak z salonu. Stół bilardowy z wytartym suknem. Może byśmy nawet zamówili coś do zjedzenia, ale smród spalonego tłuszczu zniechęcił nas do posiłku. Na lunch zatrzymaliśmy się w subwayu.
Marcin wita nas bardzo serdecznie. Zaczęliśmy rozmawiać w towarzystwie wielkiego psa, który próbował pokazać, do kogo należy teren, na który się wdarliśmy. Nie dało się. Marcin musiał go zamknąć. Do tej pory tutejszy proboszcz był dla mnie postacią legendarną, znaną z opowieści moich braci. Przyjął święcenia kapłańskie w roku, gdy ja wstąpiłem do zakonu. Potem wyjechał z Polski i nigdy nie mieliśmy okazji się spotkać. Dziś widzę go po raz pierwszy. Szybko nawiązujemy bezpośrednią relację i Marcin zaczyna opowiadać swoje dzieje. Zaprasza nas na kolację, którą zjadamy w miejscowej restauracji. Podczas niej wysłuchujemy w pigułce jego dziejów od święceń, poprzez pobyt w Japonii, posługę kapelana w armii amerykańskiej, aż po proboszczowanie w parafii w Polonii. Gdy Maciej rusza w dalszą drogę, by przed nocą zdążyć dojechać do rodziny naszego współbrata Eryka, Marcin odwozi mnie do sąsiedniej miejscowości, która jest również pod jego opieką duszpasterską i oddaje mi do dyspozycji całą plebanię. Żegna mnie słowami. ?Dziś wieczorem przygotuję sobie kazanie na niedzielę, a jutro cały dzień spędzimy razem?. Zostaję sam. Cisza. Przez okno widać zupełnie pustą ulicę miasteczka. Zaczynam się wypakowywać i stwierdzam, że dyktafon zostawiłem w samochodzie u Macieja. Prawie przez całą drogę męczyłem go bowiem pytaniami i nagrywałem odpowiedzi. Na szczęście mam jeszcze empetrójkę. Będzie na co nagrywać jutrzejsze rozmowy.
O czym teraz myślisz?