Notatki z Dalekiego Wschodu
Opublikowano 2009-04-29
Dzień minął mi na rozmowach z braćmi, przedpołudniem z Tomaszem i popołudniu i wieczorem z Jerzym. Miałem również okazję towarzyszyć Jurkowi w pochowaniu zmarłej trzy miesiące temu zakonnicy oraz w wizycie w szpitalu u umierającej parafianki. W zupełnie innym nastroju przebiegła wizyta onsenie i kolacja yakamaki.
Gdy rano rozmawiałem z Tomaszem opowiadał mi między innymi, że tym, co wybija go z codziennego rytmu zajęć są pogrzeby. Obrzędy pogrzebu obejmują bowiem wigilię, mszę pogrzebową, kremację zwłok, pochowania szczątków zmarłego na cmentarzu oraz przyjęcie dla uczestników. Nie wiedziałem wtedy, że tak szybko będę uczestniczył w części tych obrzędów. Około południa skończyłem nagrywać Tomasza i przyjechał do nas Jurek Widomski. Wspólnie pojechaliśmy na obiad, by zjeść ?japońskiego schabowego?.
O 13.30 rozpoczęła się msza św. w klasztorze sióstr z kongregacji Notre Dame w intencji zmarłej w wieku 96 lat siostry Katarzyny. Zmarła co prawd 31 stycznia, wkrótce potem odbyła się kremacja, a dziś odprawialiśmy w jej intencji mszę św. i pochowaliśmy ją na cmentarzu.
Po mszy wsiedliśmy do samochodu z siostrą Morin, kanadyjką, trzymającą pudło z urną. Po drodze Jurek opowiedział mi rzecz, która mocno mnie zdziwiła. Otóż w Japonii nie chowa się do ziemi urny z doczesnymi szczątkami zmarłego, tylko wysypuje się prochy z urny do grobu. ?Czasem jest to suchy dołek, ale jeśli teren jest podmokły, to wrzucasz je do bajorka? ? wyjaśniał Jerzy.
Ceremonia była krótka. Trochę modlitw, trochę śpiewów, po czym wyznaczony człowiek z parafii Jerzego, wsypał prochy czcigodnej siostry do niewielkiego grobowca. Nie było tu grabarzy, którzy w Polsce w czwórkę spuszczają trumnę do grobu, tylko jeden człowiek, który nasunął na grób kamienną płytę. Gdy pracował, każdy z uczestników pogrzebu dostał do ręki kwiat, który po chwili włożył do przygotowanych wcześniej wazonów. Atmosfera była raczej pogodna, a nawet uśmiechnięta.
Zaraz po pogrzebie miałem okazję uczestniczyć w innym rodzaju posługi parafialnej Jerzego. Pojechaliśmy wraz z Jurkiem i grupką wiernych do szpitala, do umierającej parafianki. Jurek pomodlił się nad nią, po czym każdy z obecnych podchodził do chorej kobiety oplatanej kablami i rurkami i chwilę z nią rozmawiał. Zauważyłem, że przy łóżku obecna jest też kobieta, która z nami nie przyjechała, ale każdemu z przybyłych oddaje w milczeniu głęboki pokłon, zginając się niemal wpół. Jurek powiedział, że to córka umierającej. Czułem się nieco zażenowany, gdy kobieta stanęła przede mną i się pokłoniła. Starałem się ukłonić w podobny sposób. Gdy wsiedliśmy do windy kobieta żegnała nas kłaniając się kilkakrotnie.
Po południu Jurek postanowił pokazać mi onsen, czyli gorące źródło. Pojechaliśmy w góry, jakieś 30 kilometrów na zachód od Fukushima. Na początek dostaliśmy niebieskie szorty i koszule, a ubrawszy się w nie pomaszerowaliśmy do pomieszczenia, w którym przez 25 minut leżeliśmy na rozgrzanych kamieniach. Pełen relaks. Zgaszone światło, nastrojowa muzyka, na suficie wyświetlone gwizdy i planety, a w plecy parzą czarne kamienie. Wypociłem pierwszy kilogram. Potem kąpiel w basenie z naturalnie ciepłą wodzą: 41 stopni. Można poddać się jej w budynku albo na zewnątrz. Gdy siedzieliśmy w wodzie w promieniach zachodzącego słońca, które przedzierały się przez drzewa, Jurek stwierdził: ?Najfajniej jest tu w zimie, gdy siedzisz w ciepłej wodzie i wystawiasz głowę na mróz. Różne onseny mają różne widoki z zewnętrznego basenu i różne temperatury wody oraz jej skład. Czasem woda śmierdzi zgniłymi jajami, czasem jest biała jak mleko?. Po kąpieli zimny prysznic, i do sauny, zimny prysznic, i do basenu. Kombinacje mogą być dowolne. Na koniec chwila w fotelu z pełnym asortymentem masażu pleców. Muszę przyznać, że ta część japońskiej rzeczywistości bardzo mi się spodobała. Z naturystycznych powodów, nie zamieszczam zdjęć z onsenu, tylko widok, który towarzyszył nam, gdyśmy wsiadali do samochodu.
Zrelaksowani i lżejsi o to, co wypociliśmy, pojechaliśmy z Jurkiem na nadrabiać straty kolację. Mój współbrat zabrał mnie na yakiniku, które polega na tym, że siada się w przy stole, w którym jest okrągła dziura, w niej gazowe palenisko z rusztem. Zamawia się porcję mięsa pokrojonego w paski, po czym samemu piecze się je na ruszcie, macza w sosie sojowym, lub zawija w listek sałaty i przyprawiony sosem miso. Pyszne. Więc niespiesznie siedzieliśmy, gadając, gadając i gadając?
O czym teraz myślisz?