Notatki z Dalekiego Wschodu
Opublikowano 2009-04-19
W niedzielę, pierwszym pełnym dniu spędzonym w Japonii, dzień święty święciłem. Byłem bowiem na trzech mszach świętych. Na pierwszej byłem świadkiem chrztu sześciu małych Japończyków. Druga była mszą patronalną, bo nawiązując do dzisiejszej uroczystości czciliśmy Boże Miłosierdzie. Podczas trzeciej wyciszałem się po dniu pełnym wrażeń, w którym zdążyłem się załapać na sakurę i na własne oczy zobaczyć japońską tandetę.
Podczas poprzednich podróży transkontynentalnych zyskałem doświadczenie, jak sobie radzić ze zmianą czasu. Gdy wczoraj wysłałem korespondencję i już ledwo na oczy widziałem ze zmęczenia, poszedłem na spacer, by organizm doprowadzić do maksymalnego wyczerpania. Wiedziałem, że wtedy będzie w nocy spał, zamiast budzić się po dwóch godzinach mniemając, że jest w środkowoeuropejskiej strefie czasowej i właśnie kończymy popołudniową drzemkę. Dzięki temu około godziny 23 zobaczyłem gorączkę sobotniej nocy. Miliony młodych Japończyków, każdy ubrany dziwniej od poprzedniego, jakby się uparli by swoją ekstrawagancją zaprzeczyć mojemu mniemaniu o ich uwielbieniu dla uniformów, przetaczało się rzęsiście oświetlonymi ulicami. Dziwne mi tam było. Przez pierwsze pół godziny spaceru, nie zauważyłem w tłumie żadnego człowieka mojej rasy i w dodatku miałem wrażenie, że jestem tutaj najstarszy.
Poszedłem spać po północy i spałem ponad dziewięć godzin. Wkrótce po przebudzeniu, bez śniadania, dołączyłem do mszy św. odprawianej w naszym kościele. Już w zakrystii widziałem, że będzie to starannie przygotowana liturgia. Służba liturgiczna składająca się z dziesięciu osób płci obojga i różnego wieku, ubrana w alby, była gotowa do działania już kwadrans przed rozpoczęciem mszy. Proboszcz, o. Hieronim biegał jeszcze dopinając wszystko na ostatni guzik. Punktualnie o 10.00 zabrzmiał dzwonek i czterech dominikanów: Hiszpan, Japończyk, Wietnamczyk i Polak poprzedzanych ministrantami ruszyło w procesji do ołtarza.
Spodziewałem się dobrze przygotowanej liturgii, ale to, co zobaczyłem zrobiło na mnie wrażenie. Po pierwsze, niemały kościół był pełen ludzi. Po drugie, wszyscy z śpiewnikami w ręku śpiewali pełnym głosem pod przewodnictwem człowieka, który całością dyrygował. Śpiewy jak na moje ucho nieźle dobrane, czasami melodie używane w polskich kościołach w japońskiej wersji językowej. Po trzecie, chyba przeważały małżeństwa z dziećmi. Okazało się też, że jest to msza chrzcielna. Co prawda dwunastu dorosłych zostało ochrzczonych w Wigilię Paschalną, ale chrzest sześciorga dzieci proboszcz przeniósł na dzisiejszą Niedzielę Miłosierdzia, by ich nie zamęczyć trwającą ponad dwie i pół godziny liturgią paschalną. Dzieci były w różnym wieku: od kilkumiesięcznych do mniej więcej pięcioletnich. Najmłodsze dzieci spały, po najstarszych widać było, że przeżywają swój chrzest. Były skupione i pełne powagi. Najwięcej kłopotu sprawiała dwu- trzyletnia dziewczynka, która głośno się rozpłakała, gdy o. Hieronim polewał jej główkę wodą i długo nie mogła się uspokoić, a gdy próbował ją namaścić krzyżmem odwróciła główkę wykrzykując że nie chce, czym wzbudziła powszechną wesołość wiernych. Msza trwała blisko półtorej godziny.
Po obiedzie ruszyliśmy z Pawłem do kościoła św. Michała, przy którym jest klasztor sióstr Opatrzności Bożej, wśród których przeważają Polki. Tokijscy Czciciele Miłosierdzia Bożego zorganizowali tu obchody dzisiejszej uroczystości i kościół ? według standardów polskich bardziej kaplicę ? wypełnili po brzegi. Tym razem przeważały kobiety, o których Paweł mówi, że są to najczęściej matki, które odchowały swoje dzieci i teraz kierują swoje zainteresowania ku rzeczywistości wiecznej. Widać było w tych ludziach wielką żarliwość. Śpiewy pełne zaangażowania, modlitwa skupiona, gesty pełne pobożności. Przed mszą różaniec, po mszy koronka do Bożego miłosierdzia. Przez cały nasz pobyt, miejscowy kapelan sióstr spowiadał i gdy wychodziliśmy, nie udało się nam z nim pożegnać, bo nadal siedział w konfesjonale. Gdy pomiędzy mszą a nabożeństwem wyszedłem przed kaplicę, co chwilę ktoś podchodził prosząc, bym poświecił medalik lub koronkę, różaniec czy obraz Miłosiernego, sprzedawane w tym czasie przed kościołem.
Po drodze ze świętego Michała natrafiliśmy na dwa ciekawe dla mnie zjawiska. Pierwsze to sakura. Ojciec Czesław Foryś kilka tygodni temu współczuł mi, że przyjeżdżam za późno i już nie zobaczę kwitnących wiśni. Na szczęście kilka drzew na mnie poczekało. Najpierw co prawda widziałem wiele takich, które już przekwitły, ale Paweł zaprowadził mnie do niewielkiego parku, gdzie jeszcze obsypane były kwiatami. Zapytałem go dlaczego Japonia nazywana jest krajem kwitnącej wiśni. Powiedział, że punktem wyjścia jest piękno kwitnących drzew. Natomiast fakt, że drzewa te nie wydają owocu, tylko przez chwilę olśniewają urodą swoich kwiatów, która szybko mija, odsyła do myśli o przemijaniu, o życiu, które szybko mija. Paweł twierdzi, że japońska staranność w produkowaniu rzeczy znakomitych jest spowodowana tym stylem myślenia. ?Polak częściej myśli o wieczności, więcej do życia na ziemi ma stosunek bardziej luźny: ?Jakoś to będzie?. Japończyk nie czeka na wieczność, nie spodziewa się, że doczesny trud przyniesie tam owoce, więc chce przez chwilę na ziemi rozkwitnąć czymś niezwykłym, jak kwiat wiśni. Kamikadze przed samobójczymi lotami śpiewali pieśni o sakurze, o kwitnących wiśniach?.
Drugim elementem, który zapamiętałem z tej drogi, to rozmowa, w czasie której wróciłem do kwestii ślubów niechrześcijan, odprawianych w chrześcijańskich kościołach przez duchownych. Dowiedziałem się bowiem, że nie jest to tylko praktyka katolicka. W podobnym duchu działają protestanci, np. baptystyczny pastor ze zboru mieszczącego się przy tej samej ulicy co kościół dominikanów. Drążyłem jednak Pawła, dlaczego czynią to katoliccy księża. Odpowiedział jednym słowem: ?preewangelizacja?. Jest to często jedyna szansa na spotkanie i rozmowę z ludźmi. Dodał po chwili, że sami Japończycy, którzy są bardzo wrażliwi na formę przeżywania rzeczywistości, lubią europejsko-katolicką oprawę ślubnego kontraktu. Europejską, ze względu na stroje, w których występują nowożeńcy, a katolicką, ze względu na wymiar aksjologiczny. Japończycy wiedzą na przykład, że Kościół katolicki nie uznaje rozwodów, więc ślub w katolickiej świątyni jest znakiem, że pragną nierozerwalności swojego związku.
Czasami jednak te wartości schodzą na plan dalszy i zostaje czysta forma, czyli tandeta. Jej przykładem jest budynek, który stoi przy tej samej ulicy, co Dominican Church i Tokyo Baptist Church. Patrząc z zewnątrz każdy powiedziałby że to kościół: neoklasycyzm w nienajlepszym guście, ale dzwonnica z krzyżem nie pozostawia wątpliwości. Okazuje się jednak, że to nie kościół, ale stylizowany na świątynię chrześcijańską budynek, z wysokimi schodami wyłożonymi czerwonym dywanem, który prywatna firma wynajmuje na śluby. Gdy przechodziliśmy młoda para właśnie przyjmowała życzenie i pozowała do zdjęć. Nie pytałem już Pawła, dlaczego obecny proboszcz zabronił podobnego procederu w naszym kościele. Zastanawiałem się za to, ile par w Polsce chętnie wybrało na swój ślub zamiast kościoła budynek, który ma wysokie schody i bujną zieleń, bo jak wiadomo, na takich schodach i na tle zieleni nowożeńcy najlepiej wychodzą? na zdjęciu.
Wieczorem o godz. 18.00 byłem w naszym kościele na trzeciej mszy, którą odprawiał Paweł. Była to liturgia wyciszona, zdecydowanie mniej liczna od tej porannej. Uczestnicząc w niej zauważyłem rzecz zadziwiającą dla przyzwyczajonego do polskiego bałaganu i improwizacji człowieka. Wszystkie śpiewniki i książeczki do nabożeństwa leżały na półeczkach pod ławkami w idealnym porządku. W każdej ławce w tym samym miejscu ? z lewego i prawego brzegu oraz po lewej i prawej stronie pionowego elementów konstrukcyjnego ławki. Przypomniałem sobie wtedy, jak idąc do kościoła św. Marcina spotkaliśmy dobre kilkaset metrów przed nim kobietę w żółtą opaską na ręku i obrazkiem Pana Jezusa miłosiernego w dłoniach. ?Pierwsza aktywistka, która pomaga ludziom dotrzeć do kościoła ? stwierdził Paweł. ? To najlepiej zorganizowany naród na świecie. Im więcej instrukcji, tym lepiej. A jak burzy się porządek, to nie potrafią się odnaleźć?. Rzeczywiście na każdej z mszy, w której uczestniczyłem, widać było porządek, zorganizowanie i przygotowanie. A to ktoś wyjaśniał, co się teraz będzie działo na mszy, ktoś inny wskazywał wolne miejsce wchodzącym do kościoła, jeszcze ktoś inny dbał o śpiewy, a każdy mógł zobaczyć na tablicach numery stron by, znaleźć w śpiewniku odpowiednią pieśń, albo zerknąć do biuletyn zawierającego czytania i modlitwę powszechną na dzisiejszą niedzielę. Co ciekawe, mszę w kościele świętego Michała zorganizował i pilotował człowiek świecki. Jak mi powiedział później Paweł, lekarz z zawodu, prawdopodobnie członek Opus Dei. Ważne przy tym jest to, że jak na moje wyczucie, ten ordung nie gasi tutaj ludzkiej żarliwości w modlitwie.
O czym teraz myślisz?