Notatki z Dalekiego Wschodu

Opublikowano 2009-04-20

Poniedziałek miał charakter turystyczno-przejazdowy. W Tokio zwiedziłem przez przypadek park Yoyogi, chram cesarza Meiji, podziwiałem stolicę Japonii z 45 piętra Tokyo Metropolitan Govermnet Building oraz ? co najważniejsze ? nauczyłem się jeździć tutejszymi kolejkami. Wieczorem przeleciałem na Tajwan. Jeśli ktoś się spodziewa konkretów eklezjalnych lub duchowych, niech nie czyta dzisiejszej relacji, bo będzie dotyczyła nic nieznaczących wydarzeń.

Pawła dziś nie widziałem, bo rano pojechał na uniwersytet, by tam odprawić mszę i poprowadzić wykłady. Po mszy i śniadaniu poszedłem za jego sugestią, bo mówił, że przy stacji Harajuku warto zobaczyć chram Meiji, związany z kultem cesarza. Wszedłem do Parku Yoyogi. Całkiem łady, ale świątyni nie widać. Wielu za to było bezdomnych i wielkich czarnych ptaków, Ci pierwsi koczowali korzystając z ławeczek, daszków, toalet i trawników. Czuli się tu u siebie, a chodzący i spisujący ich policjanci nie robili na nich najmniejszego wrażenia. Zresztą policjanci nie podejmowali żadnej próby wyproszenia ich z tego miejsca. Czarne ptaki mogły zainspirować niejednego Hitchcocka. Podobne do naszych wron, tylko ze dwa razy większe, z potężnymi zakrzywionymi dziobami napełniały park przeraźliwym krakaniem.

Dopiero jak wyszedłem z parku bezdomnych przekonałem się, że wejście do Meiji jest dwieście metrów dalej, a teren świątyni cesarza sąsiaduje przed płot z Yoyogi Park. Tu znalazłem zupełnie inną atmosferę. Cisza i spokój. To że nie ma bezdomnych, to mnie nie dziwi, bo terenu pilnują policjanci, ale co oni zrobili, że nie ma ani jednej japońskiej wrony, mimo, że oba parki przylegają do siebie, tego nie wiem. Świątynia nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Architektonicznie niczym nie zaskoczyła. A o wymiarze duchowym lepiej nie wspominać, bo to czyste bałwochwalstwo ? to że Japończycy czczą zmarłego cesarza i wieszają przy jego mauzoleum drewniane tabliczki z prośbami, to jeszcze mogę zrozumieć, ale fakt, że nie mniej powszechne są tu prośby anglo-, francusko- , włosko- niemiecko- czy hiszpańskojęzyczne jest jeszcze jednym świadectwem, że pogaństwo dotyka Europę.

Największą atrakcją okazała się sama przyroda, ale zanim trafiłem do wewnętrznych ogrodów cesarza na moje spotkanie wyszła delegacja powitalna. Tak się zdziwiłem dostojnością witających mnie osób, że zacząłem ich fotografować, ale chyba nie zostało to dobrze odebrane, bo orszak nie zwrócił na mnie uwagi i szybko się oddalił.

Przeczytałem, że największą atrakcją parku są irysy, ale w kwietniu nie kwitną. Kwitną za to inne kwiaty, których nazwy oczywiście zapomniałem, pokrywające koliście przycięte krzaki. Pięknie to wygląda.

W czasie swoich podróży, zawsze lubię wjeżdżać lub wchodzić na jakiś wysoki budynek, by z góry popatrzyć na miasto, które odwiedzam. Tym razem był to Tokio Metropolita Goverment Office, czyli urząd miejski. Paweł, mówił, że przy dobrej widoczności można zobaczyć Fuji, ale dziś było mglisto i pochmurno, więc świętej góry nie zobaczyłem. A Tokio, jak Tokio. Z góry tak samo szare i bez wyrazu, jak z dołu.

Jeden tylko budynek przyciągnął moją uwagę.

Po powrocie do klasztoru szybko się spakowałem i wyruszyłem w samodzielną wyprawę do Taipei. Niby brzmi to prosto i może dla wielu to bułka z masłem, ale ja trochę się bałem. Idąc z klasztoru na dworzec Shibuya ciągnąłem za sobą walizkę na kółkach i podziwiałem japoński asfalt. Gdybym próbował tę samą walizkę zaciągnąć z poznańskiego klasztoru na dworzec PKP, to na nierównościach chodnika odpadły by kółka, albo odpadłaby moja ręka. Tutaj walizka toczyła się bez przeszkód. Pierwszą trudnością było dotarcie na lotnisko. Po pierwsze musiałem nabyć bilet w japońskim automacie, a nigdy tego nie robiłem. Zacząłem od podpatrywania jak robią to tubylcy. Potem spróbowałem samodzielnie ? udało się. Druga trudność polegała na przesiadkach na właściwych stacjach oraz nie pomyleniu linii kolejek. Bo w Tokio nie ma jednego systemu komunikacyjnego, tylko różne kampanie odpowiadają za różne odcinki komunikacji. I to się udało. Jechałem na lotnisko z lekką obawą, bo drukując wczoraj z Pawłem voucher na bilet zauważyliśmy, że trzeba go potwierdzić 72 godziny przed odlotem. ?A jak mnie nie wpuszczą do samolotu?? ? zadawałem sobie pytanie. Na szczęście w jednym stanowisku wymieniłem voucher na bilet elektroniczny, a na stanowisku JAL, czyli Japońskich Linii Lotniczych otrzymałem kartę pokładową. Pozostała jeszcze jedna trudność. Paweł zapytał wczoraj wieczorem, czy wiem, że na Tajwanie potrzebna jest wiza. Odpowiedziałem, że obowiązek wizowy dla Polaków zniesiono, bo tak mi mailował ojciec Andrzej Wójcik, od siedmiu lat mieszkający na Tajwanie. ?Tak, tylko czy Tajwańczycy o tym wiedzą? ? martwiłem się. Na szczęście znowu niepotrzebnie. Szybko przeszedłem kontrole i wkrótce po przylocie wyszedłem z Andrzejem przed dworzec lotniczy. Natychmiast otuliła mnie lepka, ciepła, wilgotna masa powietrza. ?Tu jest subtropik? ? wyjaśnił Andrzej.

Na koniec tej relacji chciałbym podziękować dwóm osobom, bez których dotarcie do Taipei byłoby dla mnie znacznie trudniejsze: ojcu Pawłowi Janocińskiemu, który jest sponsorem biletu lotniczego Tokyo-Taipei-Tokyo oraz Justynie Kuklasińskiej, która od prawie roku mobilizuje mnie i pomaga w uczeniu się angielskiego. Przestałem mieć kontakt z tym językiem jakieś ćwierć wieku temu, więc gdyby nie ostatni rok nauki, to chyba bym się dziś zgubił, nie dogadał w sprawie biletów albo nieprawidłowo wypełnił druczki związane z przekroczeniem granicy.


Brak komentarzy do "Notatki z Dalekiego Wschodu "


    O czym teraz myślisz?

    Znasz nieco html?