Notatki z Dalekiego Wschodu

Opublikowano 2009-04-21

Dzień rozpocząłem od jutrzni i mszy św. z braćmi z Taipei. W momencie wejścia do kaplicy nie ustrzegłem się porównania jej z naszym kościołem w Tokio. Wystrój tutejszej kaplicy ma zdecydowanie bardziej azjatycki charakter. Od razu było widać, że jesteśmy na obszarze kultury chińskiej. Potem dopiero Andrzej mi powiedział, że ołtarz został zaprojektowany przez Angelika Kicułę, który pochodzi z Wschodu, ale nie dalekiego, tylko z Ukrainy, a o którym ? mam nadzieję ? będzie jeszcze w tych zapiskach.

Zaraz po śniadaniu (jak najbardziej europejskim) wsiedliśmy z Andrzejem na skuter i popędziliśmy w kierunku centrum Taipei. Tak mój los w czasie obecnej podróży, że poznaję ulice stolicy zza pleców mojego współbrata-kierowcy. Pędziliśmy z zawrotną prędkością 70 km/h i muszę przyznać, że trochę się bałem. Zwłaszcza, że im bliżej było centrum, tym więcej było wokół ludzi na skuterach śmigało. Czekając na światłach czułem się jak na linii stratu do wyścigu. Maszyny warczały, a gdy zapalało się zielone światło, wycie silników narastało, bo większość bardzo się gdzieś spieszyła. ?Skutery są unowocześnioną wersją chińskich rowerów? ? zakrzyknął Andrzej. Faktycznie, tyle jednośladów takiego typu w życiu nie widziałem. Istnieje specjalna organizacja ruchu skuterowego: specjalny pas jezdni dla tych pojazdów, wymalowane obszary przed sygnalizacją uliczną, przeznaczone specjalnie dla czekających na zmianę świateł skuterów, zasada, w jaki sposób skręcać skuterem na skrzyżowaniu w lewo, wreszcie więcej jest w tym mieście parkingów dla skuterów niż dla samochodów, a korki tworzone przez jednoślady wcale nie są rzadkością. Jeżdżą tu chyba wszyscy: starsi i młodsi, panie i panowie, ludzie w garniturach i T-shirtach, w sukienkach i w drelichach.

Celem naszej dzisiejszej wyprawy było National Palace Museum, w którym wystawione są cesarskie zbiory sztuki. Ich historia jest taka, że w momencie dojściu do władzy komunistów w Chinach, władze Republiki Chińskiej, czyli dzisiejszego Tajwanu, wywiozły zbiory na wyspę, bojąc się by czerwoni w rewolucyjnym amoku ich nie zniszczyli. Obawa przed niszczycielskimi zapędami ludzi Mao była tak wielka, że przez pierwsze dwadzieścia lat trzymano zbiory w sztolni we wnętrzu góry. Potem je udostępniono, ale nadal nie w całości, tylko częściowo, bo obawiano się nalotu chińskich bombowców. Dopiero od roku muzeum mogą odwiedzać wycieczki Chińczyków z kontynentu, ale nie może być ich więcej niż 3000 dziennie.

Same zbiory okazały się dla mnie nieogarnione i nieczytelne. Nieogarnione ze względu na liczbę eksponatów, nieczytelne, ze względu na nieznajomość chińskiej kultury. Podejrzewam, że dla kogoś wychowanego w tym kręgu, wiele postaci i sytuacji malowanych, rzeźbionych czy opisywanych kaligrafowanymi znakami, odsyła do wierzeń, mitów, legend, biografii itp. Mnie one nic nie mówią. Są tylko plastycznymi przedstawieniami. Przespacerowaliśmy zatem przez 5000 lat chińskiej historii bez większego zaangażowania.

Podczas zwiedzania zadziwiły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze fakt, że formy ukształtowane w epoce brązu, czyli jakieś 3500 lat temu, przetrwały w lekko modyfikowanych postaciach przez wszystkie następne wieki, czyli że pewne symbole i odniesienia były ukształtowane zanim Naród Wybrany wyszedł z Egiptu, a nasi słowiańscy przodkowie biegali jeszcze po lasach. Druga rzecz, to porcelana pochodząca z czasów gdy św. Dominik zakładał nasz zakon, czyli z XIII wieku. Niesamowite, że naczynia w ogóle zachowały się w nienaruszonym stanie ? bo można oglądać nie jakieś skorupy, tylko pełnowartościową ceramikę oraz to, że ich forma jest identyczna z dzisiejszymi produktami. Gdyby ktoś postawił przede mną dzbanek i czarki do herbaty pochodzące z XIII wieku, to napiłbym się z nich w przekonaniu, że dotykam rzeczy mających na denku napis ?Made in China?. W środku nie można było robić zdjęć, więc nie pokażę tych eksponatów, ale jeśli ktoś byłby zainteresowany, to odsyłam do strony www.npm.gov.tw Samemu nie udało mi się na tę stronę wejść, ale od początku wyjazdu mam kłopoty z azjatyckim Internetem.

Zdrożeni historią poszliśmy z Andrzejem posilić się nieco. ?Chcesz zjeść po amerykańsku czy po chińsku? ? spytał mój współbrat. No i pojechaliśmy na chińskie pierogi . W ten sposób przeszedłem chrzest w jedzeniu pałeczkami. Najpierw zjedliśmy pierogi z krewetkami oraz brokułami maczane w sosie sojowym z imbirem, potem poprawiliśmy ryżem zapiekanym z wołowiną, a na deser zjedliśmy zupę słodko-kwaśną (porcelanowymi łyżkami, a nie pałeczkami). Przez cały czas czuwała w okolicy naszego stolika dziewczyna, która gdy tylko nasze kubki z herbatą jaśminową opróżniały się do połowy, natychmiast dolewała kolejną porcję. Było pysznie. Po obiedzie pstryknąłem Andrzeja na skuterze.

Potem zwiedziliśmy jeszcze kościół jezuitów, sklep z herbatą, serwisami do jej parzenia oraz innymi tajwańskimi souvenirami i popędziliśmy na Fu Jen University do Zbyszka Wesołowskiego, werbisty, misjonarza, sinologa, dyrektora, redaktora by namówić go na wywiad. Zbyszek okazał się człowiekiem wesołym i pełnym energii. Nie trzeba go było długo namawiać i wieczorem po kolacji udaliśmy się do niego ponownie, by nagrać wywiad. Pytałem go sytuację Kościoła w Chinach i na Tajwanie. Rozmowa ukaże się zapewne za jakiś czas w miesięczniku ?W drodze?, więc nie będę jej przytaczał. Najciekawszym fragmentem było dla mnie stwierdzenie, że chrześcijaństwo jeszcze nie dotknęło serc Chińczyków i zapewne dużo czasu minie, zanim to nastąpi. Jest kilka elementów, które stoją na przeszkodzie temu procesowi. Po pierwsze dla Tajwańczyków religia jest siłą, która nadaje życiu kierunek, wzmacnia człowieka. Człowiek jej potrzebuje, jeśli jest słaby. To nie jest zachęcająca wizja. Po drugie, w ich przekonaniu, każda religia prowadzi do dobra, więc nie ma potrzeby jasnego określania swojej specyfiki wyznaniowej, nie ma sensu pytać, która jest prawdziwa. Badania wykazują co prawda, że 36% Tajwańczyków przyznaje się do tradycyjnych wierzeń chińskich, 31% do buddyzmu, a 27% do taoizmu, ale granicy pomiędzy wyznaniami są nieostre i panuje duży synkretyzm. Gdy Zbyszek pytał swoich studentów, czy wyznają jakąś konkretną religie, to 70% mówi, że nie, a gdy zadaje pytanie, czy są ateistami, to potwierdza to 1-3%. Dla Tajwańczyków religia jest bowiem zachowaniem instynktownym, nad którym nie trzeba się zastanawiać, a nie osobistą relacją z Bogiem. Ponadto Zbyszek twierdzi, że coraz lepiej z docieraniem do serc i umysłów Tajwańczyków radzi sobie buddyzm. Z monastycznego stał się buddyzmem dnia powszedniego i oddziałuje na codzienne postawy ludzi, potrafi sformułować system intelektualnych odpowiedzi na dręczące ludzi pytania natury metafizycznej oraz stworzyć zainspirowany chrześcijańskimi przykładami nośny społecznie model zaangażowania charytatywnego. Ponadto buddyzm, w przeciwieństwie do chrześcijaństwa, wrośnięty jest w kulturę chińską, a właściwie stanowi jej część. Gdy zapytałem Zbyszka, co możemy w takim razie jako chrześcijanie proponować mieszkańcom Tajwanu, odpowiedział, że nic innego jak Miłość, która objawiła się w Jezusie Chrystusie.


Brak komentarzy do "Notatki z Dalekiego Wschodu "


    O czym teraz myślisz?

    Znasz nieco html?