Notatki z Dalekiego Wschodu

Opublikowano 2009-04-22

Jak dobrze i miło przebywać z braćmi. Dziś z racji pochmurnej i deszczowej pogody większość czasu spędzam pod dachem. Wykorzystuję ten fakt, by przepytać moich braci Andrzeja Wójcika i Angelika Kicułę, o historię ich przybycia na wyspę, o ich zajęcia, o to, jak się odnajdują w tutejszej rzeczywistości. Najbardziej ujmuje mnie stwierdzenie Angelika, że zakochał się w Tajwanie.

Po śniadaniu, gdy braci się już rozeszli, rozmawiamy z Andrzejem o tutejszej wspólnocie i zwyczajach Tajwańczyków. Według Andrzeja potrafią oni łączyć w sobie sprzeczności. Z jednej strony są bardzo zgodni i potrafią współpracować. Przykładem jest konstrukcja stołu w refektarzu. Jest okrągły i tak zbudowany, że w środkowa część jest obrotowa. Stawia się na niej produkty przeznaczone do spożycia, i jeśli ktoś czegoś potrzebuje, to obraca ?tacę? stołową i bierze czego dusza, a właściwie ciało wygłodzone pragnie. Wymaga to uwagi na poczynania innych osób siedzących przy stole, by nie okręcać ?tacy?, gdy ktoś np. nalewa sobie zupę. Z drugiej strony Chińczycy są bardzo indywidualistyczni i wrażliwi na swoim punkcie. Nie zdarza się na przykład, by dwóch braci zdecydowało się na jednoczesne pranie swoich rzeczy w pralce, albo by bracia jadących w tym samym czasie do Taipei wybrało się tam razem. Każdy zrobi to osobno. Wrażliwość na swoim punkcie wyraża się również w poczuciu sprawiedliwości. Jeśli połowa wspólnoty ma skutery, bo z nich intensywnie korzysta, to drugiej wspólnocie również należy zapewnić takie pojazdy, bo to niemożliwe, by jeden miał skuter, a drugi nie miał. Podobnie jest z komputerami. Jeden potrzebuje, a drugi będzie się domagał tylko dlatego, że ?on ma, a ja nie?. Andrzej jest lekko załamany takim poczuciem sprawiedliwości panującym we wspólnocie dominikańskiej, ale jak mówi, próby jakiejkolwiek sugestii, by to zmienić skutkują natychmiastowym przypomnieniem mu, że jest tu gościem, a Tajwańsczycy są u siebie. O opisanym wyżej poczuciu sprawiedliwości powinien wiedzieć również odwiedzający wspólnotę Europejczyk. ?Jeśli przywieziesz w prezencie dla wspólnoty dziesięcioosobowej najwspanialszą i najdroższą bombonierkę, a jest w niej tylko osiem czekoladek, to popełniłeś poważny błąd. Jeśli przywieziesz, przeciętne ciasteczka, ale jest ich więcej niż członków wspólnoty, to ofiarowałeś wspaniały prezent? opowiada Andrzej. Ja na szczęście ofiarowałem 280 gramową czekoladę Wedla.

Indywidualizm i poczucie sprawiedliwości działa również przy przydziale parafii w diecezjach chińskich i tajwańskich. Nie ma w nich wikarych, sami proboszczowie. Jeśli młody ksiądz po święceniach kapłańskich nie dostanie samodzielnej parafii, to będzie szukał w sąsiednich diecezjach i będzie gotowy się przeprowadzić na drugi koniec kraju, do zapadłej wiochy, gdzie jest kilkudziesięciu wiernych, by tylko być na swoim i mieć tytuł proboszcza. ?No bo to niesprawiedliwe, żeby on był proboszczem, a ja nim nie był?.

Gdy w poprzednich dniach pisałem, że zamieszkałem w Taipei, to była to informacja nieścisła. Tak naprawdę zamieszkałem w klasztorze w Taishan, przedmieściu, które mieści się w powiecie Taipei. Budynek klasztoru wybudowany czterdzieści lat temu przez Niemców nie jest największym osiągnięciem klasztornej architektury. Przypomina podupadły dom wczasowy z czasów wczesnego Gomułki. Mieszka w nim obecnie dziesięciu braci: pięciu Tajwańczyków, Filipińczyk, Wietnamczyk, Hiszpan i Polak. Podobno w kwestii nieruchomości najważniejsze są trzy rzeczy. Po pierwsze, lokalizacja, po drugie, lokalizacja i po trzecie lokalizacja. Nasz klasztor jest zlokalizowany w bezpośrednim sąsiedztwie katolickiego uniwersytetu Fu Jen i dlatego dziś doskonale się nadaje na dom formacji. Tu mieści się postulat, nowicjat i dom studiów dominikańskiego Wikariatu Matki Bożej Królowej Chin. Bracia z Tajwanu nie są zadowoleni z tej nazwy, bo mają poczucie odrębności w stosunku do swoich rodaków z kontynentu, ale nie pozostaje im nic innego jak pogodzić się z tym tytułem.

Dziś nisko nad ziemią wiszą chmury, z których od czasu do czasu pada całkiem ulewny deszcz. Zrezygnowaliśmy zatem z Andrzejem z zobaczenia widoku z najwyższego budynek świata ?101? i spędzamy przedpołudnie na rozmowie. Wypytuję mojego współbrata, a on opowiada o swoim przyjeździe na Tajwan, o pierwszych wrażeniach, o trudzie uczenia się języka chińskiego, o byciu ekonomem klasztorze i o pracach, które podejmuje w Taishan. W ramach lekcji poglądowej udajemy się od pobliskiego sklepu z elektroniką, by zakupić nowy komputer do sekretariatu, bo stary się właśnie rozkraczył.

Po południu zwiedzamy uniwersytet. Andrzej pokazuje mi kaplicę uniwersytecką i kolegium językowe, w którym doskonalił swoją biegłość w chińszczyźnie. Wczoraj podczas pobytu w muzeum oglądając rzeźby przedstawiające liście lotosu stwierdziłem, że chyba nigdy nie widziałem tej rośliny. Szukamy zatem jej akwenie na terenie campusu. Niestety, lotosy przekwitły. Maszerujemy dalej, a ja będąc synem św. Dominika, który był wrażliwy na wdzięki młodych kobiet, zwracam uwagę na urodę Chinek. Patrzę i patrzę, i coś mi nie gra. Mijamy studentki ubrane jak na lato: w sandałkach, spódniczkach i bluzeczkach, i takie, które idą w kurtkach, płaszczach, kamizelkach podbitych futerkiem, w szalach i kozakach. Na dworze jest co prawda szaro i deszczowo, ale termometr wskazuj 20 stopni Celsjusza. ?Zobaczyłbyś co się dzieje, gdy temperatura spada w styczniu poniżej 10 stopni. Wtedy masz tu rewię mody zimowej. Jedyna okazja, by założyć na siebie tego typu ciuchy? ? komentuje Andrzej.

Po południu dociera do klasztoru Angelik i wybieramy się z nim i z Andrzejem do Taipei na kolację. Tym razem mamy zjeść coś w knajpie meksykańskiej. Najpierw jednak bracia chcą mi pokazać pierwsze miejsce, w którym zamieszkali po przybyciu na wyspę. Gdy zobaczyłem budynek, wykrzyknąłem: ?Co to jest??. ?Dobre pytanie? ? odpowiedział Angelik. Budynek ma zadziwiający kształt i jest centrum duszpasterskim, czyli wielkim gmaszyskiem, na którego poszczególnych piętrach mieszczą się kaplice, przedszkole, sale spotkań, sale konferencyjne, pokoje gościnne, klasztor dominikanów i… nie pamiętam co jeszcze. Ciekawe są proporcje występujące w centrum. Kaplica znajdująca się na parterze tego wielopiętrowego gmaszyska jest tak niska, że klaustrofobii można się nabawić, w klasztorze jest miejsc na kilkunastu dominikanów, a mieszka tylko trzech braci, twórca budowli stworzył go niosąc w sobie wizję wielkiej wspólnoty dominikańskiej, a teraz sam żyje poza zakonem.

Przy kolacji i po powrocie do klasztoru przepytuję Angelika. Zawsze się dziwiłem, że dominikanin z wikariatu Rosji i Ukrainy, który ciągle woła o nowych ludzi, zdecydował się wysłać kogoś na misje do Azji. Dziś miałem okazję go o to zapytać. Wspomina, że od początku wstąpienia do zakonu marzył o wyjeździe do Chin. Powiedział o tym już będąc w nowicjacie swojemu ówczesnemu przełożonemu, o. Andrzejowi Kamińskiemu. Ten potraktował jego słowa jako wyraz nowicjackiej gorliwości, która pewnie wcześniej czy później młodemu delikwentowi przejdzie. Ale Angelik się uparł i za każdym razem mimochodem wspominał Andrzejowi Kamińskiemu o Chinach. Po ślubach wieczystych zaczął nalegać: ?Wiem że mamy na Ukrainie i w Rosji mało kapłanów i duszpasterzy, ale są kraje, gdzie jest ich jeszcze mniej. Wiem, ze trudno się dzielić, gdy się posiada tak mało, ale jeśli się podzielimy, to jest niemożliwe, żeby Pan Bóg tej wielkoduszności nie zauważył, nie wynagrodził i nie zatroszczył się o następnych duszpasterzy?. Wikariusz zmiękł pod takimi argumentami i wraził zgodę, by jego podwładny wyjechał na misje. Angelik dla nabrania pewnego doświadczenia duszpasterskiego przepracował rok w Petersburgu i 5 września 2003 roku wylądował na Tajwanie. Opowiada o mordędze, jaką była dla niego nauka chińskiego, o tym jak został posłany do Kaohsiung oraz o swojej pracy w charakterze wikariusza w tamtejszej parafii i kapelana katolickiej szkoły św. Dominika, w której uczy się 5000 gimnazjalistów i licealistów.

Tym czym Angelik najbardziej mnie ujął, to rzuconym mimochodem stwierdzeniem, że ?zakochał się w Tajwanie?. Zapytałem co to dla niego znaczy. Stwierdził, że zaczyna lubić wszystko, co jest na Tajwanie. Gdy jedzie do rodzinnego domu, to po kilku tygodniach zaczyna tęsknić za Tajwanem, bo już to miejsca uważa za swój dom i tu chce wracać z wakacji w rodzinnej wiosce. Gdy przyjeżdżają ktoś z zagranicy, to stara się przedstawić ten kraj w takim świetle, by gość nabrał przekonania, że jest to wspaniałe miejsce. Chwali się wtedy najwyższym wieżowcem świata, cudami tajlandzkiej techniki informatycznej i innymi osiągnięciami kraju. ?Ja z Tajwanem się już utożsamiam? ? podsumowuje


Brak komentarzy do "Notatki z Dalekiego Wschodu "


    O czym teraz myślisz?

    Znasz nieco html?