Notatki z Dalekiego Wschodu
Opublikowano 2009-04-24
Tajwan jest krajem, w którym historia dominikanów była przez wiele dziesięcioleci tożsama z historią Kościoła katolickiego. Dziś dotykam miejsc, w których nasi bracia rozpoczynali misję apostolską na Tajwanie. Jednocześnie wysłuchuję nauczycielek z St. Dominic High School, które opowiadają jak tę misję kontynuują wśród dzisiejszej młodzieży.
Zaraz po śniadaniu ruszamy z Andrzejem na zwiedzanie szkoły, której właścicielem jest wikariat Matki Bożej Królowej Chin, czyli tajwańscy dominikanie. Andrzej zasiada natomiast w radzie nadzorczej szkoły. Patrząc na ogromne budynki przypomina mi się Providence Academy w Minneapolis, która w styczniu wydawała mi się potężną uczelnią (pisałem o niej w Notatkach z Ameryki). Teraz, widząc tajwańską St. Dominic High School wspominam ją jako skromny dwupiętrowy budynek z czerwonej cegły. W tutejszym gimnazjum i liceum uczy się bowiem 5600 uczniów, a na 50 uczniów przepada średnio jeden nauczyciel. Podobno są tu klasy liczące 80 uczniów. Nie potrafię nawet policzyć wielopiętrowych budynków, które tworzą szkołę. Podobno jest to największa szkoła średnia na terenie Tajwanu.
Wycieczkę zaczynamy od odwiedzenia gabinetu dyrektora administracyjnego. Funkcję tę sprawuje przeor klasztoru w Kaohsiungu, Vincent Li. Potem staramy się kroczyć śladami ojca Angelica Kicuły, dlatego kierujemy się do kaplicy szkolnej. Nie zdążyliśmy jeszcze do niej wejść, a już radośnie witały nas nauczycielki z działu Life education, czyli panie uczące przedmiotu będącego mieszanką religii i etyki. Na Tajwanie nie można nauczać przedmiotów religijnych, a że szkoła jest katolicka, to próbuje przekazać uczniom jak najwięcej widomości na temat Pana Jezusa i chrześcijaństwa. Wszyscy nauczyciele tego przedmiotu są katolikami, ale liczba katolików wśród uczniów waha się w granicach jednego procenta, dlatego ten przedmiot ma być raczej wstępną preewangelizacją, niż wprowadzenie w tajemnice wiary. Dopiero jeśli któryś z uczniów zainteresuje się przekazywanymi mu w ramach Edukacji życia treściami, ma możliwość uczestniczenia w fakultatywnej Estetyce życia, która jest z wstępem do katechumenatu.
Patrząc na pokój nauczycielski, do którego zaprosiły nas nauczycielki, przypominam sobie rozmowę z Anglikiem. Opowiadał, że gdy został zatrudniony jako nauczyciel szkoły, to stwierdził, że pierwszą rzeczą, o którą chce zadbać, w odróżnieniu od wcześniejszych kapelanów, to obecność w pracy. ?To byłoby niesprawiedliwe, gdybym pobierał pensję taką jak nauczyciele, którzy pracują przez cały dzień, a pojawiał się w szkole tylko wtedy, gdy ktoś mnie wezwie albo z okazji świąt i uroczystości?. Sam Angelik nie uczy, bo do tego potrzebna jest licencja tajwańska, trudna do zdobycia dla Chińczyków, a będąca poza zasięgiem Europejczyków. Stara się jednak być obecny i służyć radą i pomocom nauczycielkom. Poza tym, raz w tygodniu odprawia w kaplicy szkolnej mszę św. dla nauczycieli i pojedynczych uczniów, prowadzi katechumenat i krąg biblijny. Z okazji wielkich uroczystości, takich jak na przykład Boże Narodzenie odprawia mszę św. w auli szkoły dla wszystkich uczniów. Mówi wtedy do wszystkich kazanie, ze świadomością, że ma przed sobą wyznawców tradycyjnych religii chińskich, taoistów, buddystów i malutką garstkę chrześcijan.
Nauczycielki goszczą nas herbatą i od razu pokazują album z fotografiami przedstawiającymi inicjatywy działu Edukacji życia. Album ilustruje ich działania od adwentu 2008 roku. Oglądam zatem rodzaj wieńca adwentowego nawiązującego stylem do motywów chińskich. Na Boże Narodzenie kaplica oraz pokój nauczycielski Edukacji życia został specjalnie przybrany. Nauczycielki opowiadają o wielkopostnej akcji charytatywnej polegającą na poście w intencji głodujących na świecie. Każdy uczeń mógł jednego dnia ? za zgodą dyrekcji ? zrezygnować z obiadu, a pieniądze przeznaczyć dla głodnych w innych krajach. Jeśli to uczynił, przyklejał serduszko na specjalnej planszy. Przed Wielkanocą odbył się konkurs na najpiękniejszą pisankę, a w ramach ?zajączka? każdy uczeń dostał w prezencie pisankę przygotowaną przez nauczycielki. Rozdawane pisanki nie były szczytem artyzmu ? ich przygotowanie polegało na ozdobieniu jajka specjalnymi naklejkami, ale gdy pomyślę, że trzeba było przygotować prawie 6000 pisanek, chylę głowę przed tymi, którzy nad tą inicjatywą pracowali. Na następnych stronach albumu oglądam zdjęcia z wielkanocnej loterii fantowej. Na terenie szkoły pochowane były plastikowe rurki, w których zwinięte były paski papieru z cytatami z Pisma Świętego. Co któraś rurka wygrywała czekoladowe jajko z niespodzianką. Wreszcie widzę zdjęcia z chrztu jednej z nauczycielek. Oglądając album podziwiam niezwykłą pomysłowość Centrum Edukacji Życia, które stara się w różnych formach oswajać uczniów z chrześcijaństwem. Nauczycielki opowiadają, że niemały udział w wymyślaniu tych inicjatyw ma Angelik. Widać go zresztą na wielu fotografiach.
Korzystając z okazji, że tak dobrze nam się rozmawia, pytam jak Angelik odnalazł się na ternie szkoły, jak im się z nim współpracuje. ?Hurra, teraz możemy o nim powiedzieć wszystkie złe rzeczy? ? wykrzykuje jedna z nauczycielek. Zaczniemy od plotek?. I rzeczywiście plotkują. Mówią, że Angelik dba o swój wygląd, że codziennie jest w innej kreacji, że gdy wchodzi do pokoju nauczycielskiego zawsze poprawia włosy i narzeka, że lusterko jest za małe.
Opowiadają to wszystko w żartobliwej tonacji, ale widać, że są w niezłej komitywie z naszym współbratem. Angelik ujął je na przykład tym, że zawsze, gdy któraś z nauczycielek ma urodziny, ofiarowuje jej różę. Gdy kiedyś jedna z nich przypomniała mu, że zbliżają się urodziny innej, ten stwierdził, że pamięta i nie trzeba mu przypominać. Z drugiej strony nauczycielki chwalą się, że to one nauczyły Angelika chińskiego. Mówią, że jak przeszedł do Kaohsiungu, to jego chiński nie był imponujący, ale dziś jest doskonały, bowiem przeszedł twardą szkołę językową ? musiał codziennie sprostać siedmiu wygadanym kobietom i nie pozwolić, by go zagadały. Panie wspominają też, że gdy Angelik przyszedł do szkoły, wypytywał każdą z nich o talenty i umiejętności, a potem potrafił je wykorzystać we wspólnych inicjatywach.
Drugim punktem dzisiejszego programu była wyprawa do Wanchin, wioski, w której mieści się najstarszy na Tajwanie kościół oraz klasztor dominikanów.
Po drodze Andrzej opowiada mi historię Kościoła katolickiego na Tajwanie, która liczy sobie 150 lat. W tym roku przypada również 150 rocznica obecności dominikanów na wyspie. Nasi bracia pojawili się Tajwanie już w XVII wieku, ale gdy wyspa stała się na krótki czas kolonią holenderską, zakonnicy musieli ją opuścić. W 1859 roku ojciec Fernando Sainz przybył na Tajwan z Filipin i udało mu się kupić w osadzie rybackiej dom, który stał się pierwszą placówką misyjną. Obecnie w tym miejscu stoi katedra w Kaohsiungu. Trzy lata później dominikanie przybyli na zaproszenie starszyzny do wioski Wanchin. Mieszkali w niej aborygeni, którzy podlegali presji kolonizacji chińskiej. Chińczycy, którzy od XVIII wieku zasiedlali Tajwan, wykupywali od rdzennych mieszkańców ziemię na nizinach i wypychali ich w góry. Aborygeni nie mając szans oprzeć się samodzielnie naporowi kolonizatorów, zwrócili się o pomoc do dominikanów. Ci wykupili tereny wioski Wanchin i wydzierżawili ziemię mieszkańcom. Od lat 60. XIX wieku aż do zakończenia II wojny światowej dominikanie byli jedynymi katolikami, którzy prowadzili działalność ewangelizacyjną na Tajwanie. Czynili to głównie w części południowej i centralnej, nawet wtedy gdy w roku 1895 Tajwan po przegranej wojnie Chin z Japonią przeszedł pod panowanie Japonii i pozostał pod nim aż do 1945 roku. Japończycy ograniczyli działalność dominikanów do istniejących placówek i nie zgadzali się na zakładanie nowych, ale nie przerwali pracy duszpasterskiej. Na szczęście dominikanie na Tajwanie należeli do hiszpańskiej prowincji Różańca Świętego, bowiem w latach II wojny światowej Hiszpania Franco nie była w stanie wojny z Japonią, przez co zakonnikom nie groziło internowanie.
Po przejęciu władzy w Chinach przez partię komunistyczną, nastąpił exodus katolików z kontynentu na Tajwan. Komuniści wygnali katolików, a ci, podobnie jak inni emigranci chińscy mieli nadzieję, że czas czerwonych szybko się skończy i będą mogli wrócić na kontynent. Tak się nie stało, dlatego zaczęli prowadzić działalność misyjną na Tajwanie. Spowodowało to dynamiczny wzrost liczby katolików: od roku 1948 do 1969 wieku ich liczba wzrosła z około 13 tys. do 306 tys. Ta liczba utrzymuje się do dziś, co stanowi nieco ponad 1 proc. społeczeństwa. Przybycie katolików z Chin kontynentalnych na Tajwan oznaczało koniec wyłączności dominikańskiej i stworzenie administracji kościelnej opartej na siedmiu diecezjach.
Bogatszy o wiedzę historyczną docieram do wioski Wanchin, położonej wśród upraw orzeszków bantu i bananowców. W wyniku procesów, które zaszły, jest to dziś bardzo specyficzna miejscowość. Jej mieszkańcy etnicznie są aborygenami, czyli pochodzą z plemion malajskich mieszkających od dawna na wyspie. Kulturowo są Chińczykami, bo przejęli język i obyczaje potężnego narodu, który zasiedlił Tajwan. Wreszcie religijnie są katolikami, bo wybrali tę religię chroniąc się przed Chińczykami. Jest to jedyna taka miejscowość na Tajwanie, gdzie katolicy stanowią ponad 70 procent mieszkańców.
Zaraz po zaparkowaniu samochodu spotykamy proboszcza, ojca Rubena Martineza, który pokazuje nam bazylikę. Zbudowana został w 1870 roku na miejscu wcześniejszych, drewnianych kościołów, które zostały spalone przez ludzi haka mieszkających wokół katolickiej wioski. Dopóki mieszkańcy Wanchin nie przyjęli chrześcijaństwa, odwiedzali sąsiednie miejscowości, by uczestniczyć w świętach ku czci lokalnych bóstw. Gdy stali się chrześcijanami, odcięli się od bałwochwalczych kultów, co spowodowało wrogość otaczających plemion. Patrząc na bazylikę, od razu zauważam, że budowali go Hiszpanie, bo przypomina świątynie, które spotkać można w Ameryce Łacińskiej. Jest to jednocześnie sanktuarium maryjne. Figura Matki Bożej będąca obecnie przedmiotem kultu, została przywieziona z Filipin.
Ojciec Ruben zaprasza nas do na kawę klasztoru przypominającego hacjendę. Pytam ilu katolików należy do jego parafii. Stwierdza, że bardzo trudno to stwierdzić, bowiem obecni Tajwańczycy dużo migrują i dokładnie nie wiadomo, kto należy do parafii, a kto już nie. W każdym razie szacuje liczbę katolików na około 1000 osób, z czego w niedzielnej mszy św. uczestniczy około 700.
Opowiada również, o tym, że w chińskim społeczeństwie wieloreligijnym, obowiązywała zawsze zasada, że żona przyjmuje religię rodziny męża. W przeszłości zdarzały się jednak sytuacje, że wiara katoliczki, która wyszła za człowieka będącego wyznawcą innej religii, była tak silna, że po pewnym czasie cała rodzina przyjmowała chrzest. ?Teraz takie rzeczy się nie zdarzają? ? mówi o. Ruben. Za to występuje inne zjawisko. Bywa, że kobieta, która wychodzi za katolika staję najbardziej gorliwą katoliczką w rodzinie i wpływa na wiarę ludzi, od których przyjęła chrześcijaństwo.
Po wizycie w Wanchin Andrzej zabiera mnie w góry, by pokazać wioski aborygeńskie. Zanim wjedziemy na pnącą się stromo serpentynę, doznaję szoku poznawczego. Andrzej pokazuje na pole niskich krzaczków i mówi, że to ananasy. Zapewne każdy czytelnik tych zapisków wie to doskonale, ale ja się dowiedziałem dopiero dzisiaj, że ananas wcale nie rośnie na palmie ani na innym krzaku, a nawet, że to nie jest owoc, tylko kawał łodygi, z którego wyrastają liście. Jak się obetnie boczne liście, a zostawi górne, to otrzymuje się to, co można kupić w sklepie. Nadziwić się nie mogę. Taki człowiek stary, a na Tajwan musiał polecieć, by się dowiedzieć, jak rosną ananasy, które bardzo lubi.
Wkrótce dojeżdżamy do pierwszej wioski aborygeńskiej, w której duszpasterzuje jeden z naszych braci. Aborygeni kojarzą się wielu z półdzikimi plemionami. Tutejsi mieszkają w murowanych domach, jeżdżą samochodami i skuterami, a w wiosce mają szkołę i posterunek policji, przed którym stoją dwa radiowozy i kilka policyjnych motocykli. Zasadnicza różnica miedzy aborygenami, a resztą cywilizowanego świata nie polega na poziomie technologicznym, ale na fakcie, że wśród nich panuje matryjarchat. Może dlatego figura Matki Bożej Fatimskiej ubrana jest w tradycyjny strój tutejszych aborygenów ? strój królowej.
Po południu docieramy do Tainanu, w którym rezyduje Wojtek Golubiewski. Wieczorem wychodzimy razem na wspólny spacer po mieście. W trakcie rozmowy dowiaduję się, że parafia, którą prowadzą tutejsi dominikanie liczy sobie 142 lata. Kościół jest znacznie młodszy, ale parafia została założona w osiem lat po przybyciu dominikanów na Tajwan. Dziś przed historią nie ucieknę. Jutro wypytam Wojtka o współczesność.
O czym teraz myślisz?