Notatki z Dalekiego Wschodu
Opublikowano 2009-04-25
Zwiedziłem dziś z Andrzejem i Wojtkiem cztery świątynie. Sprowadziło to naszą rozmowę na temat natury chińskiej religijności i wzajemnej nieprzekładalności pewnych pojęć i kodów kulturowych. Stwierdziłem, że moi bracia muszą bardzo się wysilać, aby odczytać kulturę Chin, odróżnić w niej ziarno od plew i przekazywać Ewangelię w sposób zrozumiały dla Chińczyków.
Po jutrzni, mszy św. i śniadaniu wyruszam z Andrzejem i Wojtkiem na zwiedzanie świątyń Tainanu. Jest to jedno z najstarszych miast Tajwanu, pierwsza stolica, w której zachowało się nieco budowli sakralnych i świeckich.
Pierwszą świątynią, do której wchodzimy poświęcona jest bóstwu opiekuńczemu miasta. Wchodzimy do środka. Kolory, smoki, kadzidła i modlący się ludzie, a pomiędzy nimi spacerujące beztrosko osoby, które coś jedzą, o czymś rozmawiają. Nawet my dostaliśmy zaproszenie na herbatę. Trochę czuje się nieswojo, bo mam wrażenie, że miejsce domagałoby się większego szacunku, ale skoro niektórzy tubylcy go nie okazują, pozwalam sobie zrobić kilka zdjęć.
Po opuszczeniu boga opiekuna dochodzimy do świątyni Koxinga, wokół której trawa jakiś festiwal. Bębny, stragany, muzyka? Znowu niewiele z sakralnego klimatu. Andrzej opowiada mi, że ten Koxinga był Chińczykiem, który w czasach, gdy w Polsce trwał Potop i Kmicic wysadzał kolumbrynę, schronił się na Tajwan, chcąc przeczekać zawirowania dynastyczne na kontynencie. Historia potoczyła się jednak tak, że do Chin nie wrócił, ale za to przepędził z wyspy Holendrów i do dziś odbiera cześć boską od swoich rodaków. ?Bóstwa czczone na Tajwanie, to przeważnie postacie historyczne, które ze względu na dokonane czyny doczekały się swoich świątyń? ? kontynuuje wyjaśnienia Andrzej.
W następnej świątyni nie udaje nam się ustalić, kto odbiera w niej cześć. Zaczynamy rozmawiać o kadzidłach, palonych przed świątynią i w jej wnętrzu. Mówię braciom, że w Polsce niektórzy radykalni katolicy, którzy w każdym przejawie stylu dalekowschodniego widzą sekciarstwo i ducha nieczystego, traktują palenie takich kadzidełek jako bałwochwalstwo i oddawanie czci bożkom. Angelik wcześniej mi mówił, że tego typu kadzidełka stosuje się tu w kościołach katolickich. Wojtek to potwierdza, mówiąc, że nie stosuje się je w naszym kościele w Tainanie w liturgii pogrzebowej. Andrzej, który przed wyjazdem do Chin pracował w poznańskim Ośrodku informacji o sektach i nowych ruchach religijnych, mówi, że pobyt na Tajwanie bardzo zmienił jego patrzenie na rzeczywistości duchowe. Dziś już tak łatwo by nie szafował etykietkami i nie widziałby niebezpieczeństwa duchowego czy wpływów złego ducha w każdym kadzidełku, ćwiczeniu tai chi czy medycynie naturalnej. Ludzie, do których jesteśmy posłani mają te rzeczywistości wyssane z mlekiem matki i udowodnienie, że są one z natury złe przekracza dziś wyobrażenia Andrzeja. Bliższa jest mu postawa, by rozróżniać ziarno od plew, to co dobre, od tego co złe.
Przechodzimy do świątyni Konfucjusza. Różni się od wcześniej zwiedzanych tym, że w głównym chramie nie ma posągu bóstwa, ani nawet wizerunku Nauczyciela tylko w czymś, co nazwałbym dyletancko ołtarzem mieści się napis ?Duch świętego Konfucjusza?. Również w pozostałej części świątyni nie ma rzeźb ani malowideł antropomorficznych. Wszędzie za to umieszczono napisy które przywołują imiona uczniów Nauczyciela albo jego sentencje. Ze zdziwieniem zatem stwierdzam, że i przed tymi napisami ludzie modlą się, oddają pokłony, jednym słowem zachowują się tak, jak w pozostałych świątyniach. Bracia wyjaśniają mi, że taki sposób wyrażania czci może być wyrazem szacunku dla zmarłego człowieka i wcale nie musi być to oddawanie czci boskiej. Granica pomiędzy tymi dwoma formami czci jest nieostra i dla Chińczyka nieistotna. Z drugiej strony prawdopodobnie wśród oddających cześć są ludzie, którzy modlą się do Konfucjusza, tak jak modlą się do bóstw w innych świątyniach. Chińczykom bowiem obca jest zasada sprzeczności: ?Przeciwieństwa się dopełniają, ale się nie znoszą ? wyjaśnia Wojtek. ? Tylko chrześcijaństwo kieruje się zasadą wyłączności. Tajwańczycy często nie mają określonego poczucia przynależności religijnej. Nie sprawia im różnicy, w jakiej świątyni się modlą?. Pytam zatem braci, czy są w stanie powiedzieć mi, do jakiej religii należały świątynie, które do tej pory nawiedziliśmy. ?One nie mają określonej przynależności. Najbliższe będzie ich przyporządkowanie do tradycyjnych wierzeń chińskich? ? odpowiada Andrzej.
Nie daję za wygraną i nadal dopytuję i z uporem racjonalnego Europejczyka, gdzie w chińskim myśleniu przebywają ludzie, którzy kiedyś żyli, a teraz odbierają cześć boską. Czy w kosmologii Tajwańczyków istnieje jakieś niebo? W jaki sposób dokonuje się przebóstwienie człowieka? Bracia odpowiadają, że Chińczycy nie zadają takich pytań i byliby zdziwieni, gdyby próbował od nich uzyskać na nie odpowiedź. ?W myśleniu Chińczyków nie ma wymiaru transcendentnego, oni nie pytają o eschatologię ? tłumaczą. ? Dlatego tak trudno jest przekazać treści istotne dla chrześcijaństwa, bo nie da się przełożyć na ich mentalność pojęć fundamentalnych dla naszej wiary. Na przykład imię Boga JHWH ?Jestem, który jestem? nijak nie daje się przetłumaczyć, bowiem chińskie ?jestem?, nie ma żadnej mocy, nie tworzy żadnych metafizycznych skojarzeń, odnosi się tylko do tu i teraz? ? tłumaczą mi cierpliwie bracia.
Wracamy do klasztoru na lunch. W trakcie posiłku kontynuujemy rozmowę o religijnym myśleniu Chińczyków. Wojtek zaczyna rozwijać wizję, założenia na Dalekim Wschodzie dominikańskiego ośrodka intelektualnego, zdolnego podejmować tematy, które zaledwie musnęliśmy. Od studiów nad tutejszymi religiami płynnie przechodzimy do myślenia o stworzeniu propozycji intelektualnej dla Chińczyków zainteresowanych zachodnim stylem myślenia. Wojtek opowiada, że istnieje możliwość zaproszenia z wykładami naszych braci, którzy mają stopień naukowy, znają angielski i mają coś ciekawego do powiedzenia. ?Rozmawiałem z regensem prowincji Różańca Świętego, który mówił, że jest gotowy zapraszać polskich dominikanów z wykładami monograficznymi dla dominikanów studiujących w prowincji różańcowej. Jednocześnie wspominał, że można załatwić zaproszenie dominikanów z Polski na wydział teologiczny uniwersytetu w Makao. W zapale zaczynamy wymieniać nazwiska polskich dominikanów, którzy mogliby przybyć tutaj. Nie będę ich teraz podawał, żeby nie niepokoić moich braci w Polsce.
Po południu rozmawiam z Wojtkiem o jego początkach w Chinach. ?Gdy wylądowałem na lotnisku w Kaohsiungu, padał ulewny deszcz, było gorąco i parno, a jadąc do klasztoru miałem wrażenie, że cała ludzkość przesiadła się na skutery. Czułem się nieco zagubiony. W pierwszych dniach nie potrafiłem odróżnić poszczególnych ulic, wszystkie napisy i szyldy wydawały mi się takie same?. Na szczęście Wojtek został bardzo serdecznie przyjęty przez braci w klasztorze. Pytam Wojtka, czy nie czuje się to samotny, czy nie tęskni. Mówi, że samotny się nie czuje, ale kilku rzeczy mu brakuje. Na pierwszym miejscu wymienia liturgię. Mówi, że bardzo tęsknił za gregorianką w Wielki Piątek, za śpiewanym Exultetem, za liturgiczną radością Paschy. Od braku liturgii płynnie przechodzi do wymieniania braków, które go irytują. Ożywia się gdy mówi, że przez cały dzień nasz kościół jest zamknięty, że ludzie nie mogą do niego wejść. Wspomina, że przyszedł kiedyś człowiek z ulicy, który poprosił, by go wpuścić do kościoła, ale któryś ze świeckich współpracowników odmówił mu. ?Może by wszedł, poszedł i nigdy nie wrócił, a może by to nie był jego ostatni raz w kościele?. Wojtek ubolewa, że czasami czuje wśród dominikanów na Tajwanie rodzaj stagnacji, brak inicjatywy, niechęć w wychodzeniu do ludzi. ?Mam czasem wrażenie, że pilnujemy stanu posiadania, a nie ma w nas ducha misyjnego. Tego najbardziej mi brakuje?.
Wojtek szybko zaczął chodzić na uniwersytet do szkoły językowej i uczyć się chińskiego wraz z ludźmi z Indonezji, Stanów Zjednoczonych, Korei, Tajlandii… ?Z początku sprawiało mi to duża frajdę. Byłem szczęśliwy, gdy udawało mi się odczytać czy napisać pierwsze znaki. W miarę upływu czasu, byłem jednak coraz bardziej przerażony. Szybko doszedłem do stanu, w którym wydawało mi się, że więcej znaków zapominam, niż zapamiętuję nowych. Poza tym uczenie się chińskiego jest bardzo energochłonne. Czasem na zajęciach ogarnia mnie senność, znużenie, ból głowy… Dominikanin z Filipin, który przybył tu przede mną zaczął w pewnym momencie nauki bardzo łysieć z powodu stresu wywołanego nauką języka. Największą dawkę którą przyjmuję, to cztery godziny dziennie, ale jest to już przekroczenie wszelkich norm, bo maksimum, to trzy godziny?.
Na uczelni Wojtek pojawia się czasem w habicie. Chce w ten sposób wyraźnie dać świadectwo o swojej wierze. Jest w tym wyjątkiem, bowiem wśród hiszpańskich dominikanów nie ma zwyczaju chodzenia w stroju zakonnym. Reakcje są różne, bo nie wszyscy kojarzą czym jest habit. Inni rozumieją, że jest to element życia religijnego, a jeszcze inni wiedzą, że należy biały strój kojarzyć z chrześcijaństwem, bo mnisi buddyjscy chodzą w innych barwach. Nauczycielki spytały go, gdy przyszedł pierwszy raz w habicie, czy awansował albo stał się kimś ważniejszym. Muzułmanka z Indonezji stwierdziła natomiast jakiś czas potem, że nigdy by do niego nie podeszła gdyby nie zdjął habitu, bo by się go bała. Jedynym człowiekiem, który utwierdza Wojtka w noszeniu habitu jest mnich buddyjski. Człowiek ten był kiedyś katolikiem, a buddystą stał się w wieku kilkunastu lat. Mówi do Wojtka, że noszenie habitu jest ważnym przesłaniem dla innych ludzi oraz umocnieniem jego tożsamości.
Poza nauka chińskiego Wojtek dosyć szybko zajął się pracą duszpasterską. Po roku i trzech miesiącach pobytu na Tajwanie odprawia już mszę po chińsku i próbuje mówić kazania. ?Mam nadzieję, że ludzie rozumieją cokolwiek z moich kazań?. Odprawia też msze św. po angielsku dla Filipińczyków w naszym kościele i mszę dla imigrantów w dormitorium, msze w klasztorze franciszkanek i dominikanek oraz mszę św. po hiszpańsku dla studentów z Ameryki Łacińskiej. ?Czasem mszy w tygodniu jest więcej niż dni tygodnia?. Msza dla Latynosów jest jego własną inicjatywą. Zauważył, że na uniwersytecie jest trochę studentów z krajów katolickich Ameryki Południowej, a nie mają oni swojego miejsca. Zaproponował więc, by przyszli do naszego kościoła, a on odprawi mszę po hiszpańsku. Zaproszenie spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem. Na pierwszą mszę przyszło około 60 osób. Dziwię się, że w hiszpańskiej prowincji Różańca Świętego, w klasztorze, gdzie oprócz Wojtka mieszka dwóch Hiszpanów, to on podjął się odprawiania mszy po hiszpańsku?. Wojtek się tylko uśmiecha. Mimochodem opowiadał wcześniej, że dla kilku osób z tej grupy prowadzi również przygotowanie do bierzmowania, a aktualnie organizuje dla Latynosów rekolekcje wyjazdowe.
Wieczorem, na zakończenie dnia moi bracia idą odprawiać mszę po chińsku. Wojtek ma celebrować Eucharystię, a Andrzej powiedzieć kazanie. Widzę, że nie jest to dla nich rzecz prosta i wiąże się z jakimś stresem. Widziałem, że przygotowania mszy rozpoczęli już wczesnym popołudniem. Szukali chińskich mszalików i lekcjonarzy. ?Nawet jeśli od lat używasz chińskiego, musisz za każdym razem sprawdzić, czy znasz i pamiętasz wszystkie znaczki. Inaczej może się okazać, że natkniesz się na jeden nieznany. Wtedy stajesz i nie wiesz, jak ruszyć z liturgią? ? tłumaczy mi Andrzej.
O czym teraz myślisz?