Notatki z Dalekiego Wschodu
Opublikowano 2009-04-26
Kończy się moja podróż po dominikańskim Tajwanie. Rano odprawiamy z Wojciechem Golubiewskim mszę św. dla Filipińczyków, potem jemy w trójkę z Andrzejem Wójcikiem pożegnalny lunch w chińskiej knajpce. Pytam, pytam, pytam… Mam bowiem wrażenie, że z każdym dniem przybywa spraw, których nie rozumiem, które chciałbym wyjaśnić.
Rano wskakujemy z Wojtkiem na skuter i jedziemy pod Tajwan do Jong Hank odprawiać mszę św. dla Filipińczyków. W miarę jazdy, coraz bardziej zmienia się krajobraz. Coraz mniej sklepików, knajpek, domów z gęstwiną pionowych szyldów, a coraz więcej hal, magazynów i fabryk. Wjeżdżamy do strefy industrialnej. W jednym z hoteli robotniczych mieszkają imigranci z Filipin. Zajmował się nimi wcześniej dominikanin z Filipin (ten który zaczął łysieć od nauki chińskiego). Gdy wyjeżdżał z Tainanu poprosił Wojtka, by się nimi zaopiekował. Mój współbrat dojeżdżał najpierw do Jong Hank w każda niedzielę, potem co druga, na zmianę z księdzem z Wietnamu, odpowiedzialnym w diecezji za opiekę na imigrantami. Wchodzimy do pomieszczenia wielkości dużej sali lekcyjnej. Na ścianie krzyż, ołtarz, ustawione w rzędy plastikowe taborety. W sumie zebrało się około 60 osób, głównie młodych dziewczyn. Wojtek opowiada, że było ich znacznie więcej, że liczba uczestników mszy św. sięgała 150 osób, ale światowy kryzys gospodarczy sprawił, że wielu z nich musiało wrócić na Filipiny. Były to bardzo dramatyczne sytuacje, bowiem Filipińczycy często się zadłużają, by opłacić pośredników, którzy załatwią im pracę i mieszkanie na Tajwanie. Przez pierwsze miesiące pracują, by spłacić długi, potem dopiero, dla siebie i swoich rodzin. Gdy na Tajwan zaczęły dochodzić wieści o kryzysie, producenci zaczęli ograniczać liczbę przyjmowanych pracowników oraz skracać kontrakty z tymi, którzy już pracowali od dłuższego czasu. Bywało, że wracać musiał ktoś, kto dopiero przyjechał. ?Normą było, że po mszy żegnało się dwie, trzy osoby. Wraz z kryzysem ich liczba wzrosła do dwudziestu tygodniowo. Był płacz, były łzy? ? opowiada Wojtek.
Podobnie jak w przypadku innych liturgii, w których uczestniczyłem w Azji, widać zaangażowanie wszystkich osób będących na mszy. Dziś śpiew animuje schola, w której prym wiedzie dziewczyna grająca na keyboardzie i gitarze. W rytmach nieco dyskotekowych śpiewają pieśni po angielsku i w języku tagalog, który jest używany w okolicach Manili.
Pod koniec mszy do pulpitu podchodzi dziewczyna, która mówi ogłoszenia duszpasterskie. Dziękuje Wojtkowi i mnie za odprawienie mszy św., po czym zaprasza ludzi na spotkanie biblijne. Wojtek opowiada, że Filipińczycy sami się potrafią skrzyknąć nie tylko na wspólne czytanie Pisma Świętego, ale w maju różaniec, w Wielkim Poście na Drogę krzyżową, a przez cały rok na próby scholi śpiewającej podczas liturgii. Po mszy św. stajemy z Wojtkiem przed salą, w której odprawialiśmy mszę św. Wychodzący z prowizorycznej kaplicy żegnają się z nami w ten sposób, że podają rękę, po czym przykładają naszą dłoń do swojego czoła.
Po powrocie idziemy z Wojtkiem i Andrzejem na pożegnalny lunch, do knajpki, w której nasi braci jadają, gdy w domu nie ma przygotowanego posiłku. Jestem zdziwiony prędkością, z jaką na stole pojawiają się kolejne potrawy: pierogi, wieprzowina na słodko-kwaśno, ryż zapiekany z krewetami, jakaś gotowana zielenina, zupa o wdzięcznej nazwie jajko-kwiat-zupa (Tak Andrzej dosłownie przetłumaczył jej nazwę z chińskiego. Po pewnym czasie stwierdził, że jednak nie było tam znaku oznaczającego kwiat, tylko podobny). Z dumą stwierdzam, że coraz lepiej posługuję się pałeczkami, choć gdy patrzę na sprawność tubylców, to wydaje mi się, że pałeczki trzymają się ich dłoni wbrew prawom fizyki, a niedbała perfekcja w posługiwaniu się nimi budzi mój zachwyt.
Po powrocie z lunchu chwilę jeszcze rozmawiam z moimi braćmi na temat misji na Tajwanie i w Chinach. Prowokuje ich stwierdzeniem, że rozmawiając z misjonarzami przyjeżdżającymi z Dalekiego Wschodu słyszałem opowieści o tym, że ksiądz nie powinien w tych krajach spodziewać się wielkich efektów, że przez długie lata może nikogo nie ochrzcić, że musi się pogodzić z faktem, iż nie będzie oglądał efektów swojej pracy.
Odpowiadać zaczyna Wojtek ? Bezowocność nie jest wcale oczywista. Można oczywiście spotkać się z ludźmi, którzy traktują misjonarzy z dystansem, ale są również takie miejsca, gdzie na kapłana czekają z utęsknieniem. Jeden z dominikanów z prowincji różańcowej opowiadał mi, że gdy Chińczycy w południowo-zachodniej części dowiedzieli się, że jest księdzem, to na kolanach go błagali, by odprawił im mszę św. Z jednej bowiem strony jest oczywista trudność w przekładaniu chrześcijaństwa na kulturę chińską, ale z drugiej są w Chinach miliony ludzi, którzy już chrześcijaństwo przyjęli, bo ktoś już kiedyś zasiewał ziarno słowa i nie trzeba wielkiego wysiłku by ziarna te wydawały owoce. Dlatego nie wierzy, że nie ma szans, by zobaczyć efekty swojej pracy.
? Bardzo ważne jest, by być między Chińczykami ? dopowiada Andrzej ? ponieważ są oni bystrymi i cierpliwymi obserwatorami. Długo przypatrują się przybyszom z Zachodu, powoli się oswajają, ale jeśli już się przekonają, że misjonarz nie przyjechał by ich oceniać lub pouczać, to niespodziewanie mogą go zaprosić do domu, do podjęcia jakiegoś działania. Bez sensowną jest natomiast rzeczą przyjeżdżać tu ze swoim projektem i próbować go konsekwentnie realizować. Misjonarz twardo realizujący swój projekt misyjny musi się liczyć, że Chińczycy potraktują go z zainteresowaniem, jako kogoś, kto realizuje swoje pasje, ale nie będą się czuli adresatami jego przepowiadania. Bez sensu jest być tak nachalnym jak niektóre Kościoły protestanckie, które są bardzo źle przyjmowane przez Chińczyków.
Agresywne pytanie w stylu ?Czy chcesz przyjąć Jezusa jako Pana i Zbawiciela?? albo ?Czy chcesz przyjąć chrzest i stać się nowym człowiekiem czy też trwać w swoim grzechu?? spowoduje, że Chińczyk się wycofa. Nie powie ani ?tak?, ani ?nie?. Odpowie na przykład, że jego rodzice żyją, a on nie chce ich martwić przyjmując chrześcijaństwo. Pozostawi sprawę otwartą. Trzeba zatem najpierw być z Chińczykami, a gdy obdarzą Cię zaufaniem podzielić się swoją wiarą.
? Jedyny sposób głoszenia Ewangelii ? kontynuuje Wojtek ? to pokorne zapraszanie kierowane do Chińczyków. Nie możemy być nachalni, ale nie możemy też poprzestać na tym, że mamy parafie i parafian. Trzeba w tworzyć zespoły ludzi, którzy będą tworzyli klimat nienachalnej otwartości. Jan Paweł II powiedział ?Otwórzcie drzwi Chrystusowi?, a ja mam czasem wrażenie, że na Tajwanie Pan Jezus jest zamknięty w Kościele, że trzeba otworzyć drzwi kościoła, by ludzie mogli Go odnaleźć. Kwestią podstawową jest fakt, czy wierzymy, że mamy coś cennego, czym chcemy się podzielić. Czasem jesteśmy zbyt strachliwi, obawiamy się, by coś proponować.
Niestety, czas się pożegnać i jechać wracać do Taishanu. Żegnamy się z Wojtkiem, który w strugach ulewnego deszczu, wraz z Richardem odwozi Andrzeja i mnie na przystanek autobusowy. Pod wpływem opowiadań Andrzeja zdecydowałem, że wracać będziemy autobusem, który w cztery godziny dojeżdża do Taipei. Co prawda jedzie się dłużej niż szybką koleją, ale w warunkach, o których w pociągu można tylko pomarzyć. Rzeczywistość potwierdza opowieści Andrzeja. Pięciogwiazdkowe autobusy firmy Ho-Hsin zabierają na pokład tylko 17 pasażerów. Każdy z nich ma do dyspozycji fotel prezydencki: szeroki, wygodny, zaopatrzony w sześć przycisków regulujących wysokość podgłówka, kąt nachylenia oparcia fotela, jak długi i pod jakim katem ma być ustawiony podnóżek i coś tam jeszcze. Prócz tego fotel zaopatrzony jest w cztery opcje masażu i indywidualny monitor, na którym można wybrać najnowsze filmy, najpopularniejsze filmy, program telewizyjny, teledyski itp., itd? Jeszcze czymś takim w życiu nie jechałem! Tak można podróżować! Gdyby ktoś się gorszył, że dominikanie pozwalają sobie na luksusy, to informuję, że jest to tańsza opcja przebycia dystansu Tainan-Taipei, niż szybka kolej.
Wieczorem idziemy z Andrzejem pożegnalną pizzę, a po powrocie do klasztoru gadamy jeszcze trochę. Staram się uzyskać odpowiedzi na pytania i wątpliwości, które nasunęły mi się podczas tygodniowego pobytu na Tajwanie. Weryfikuję swoje spostrzeżenia, proszę o wyjaśnienie rzeczy, których nie rozumiem. Dziś już nie będę streszczał przebiegu tego wywiadu. Zrobię to jutro w samolocie, którym z Taipei wrócę do Tokio.
O czym teraz myślisz?