Notatki z Dalekiego Wschodu
Opublikowano 2009-05-01
?Jestem człowiek estetyczny? ? mówi Stanisław Ligęza sam o sobie. Mogę się o tym przekonać już w czasie śniadania, gdy przygotowuje jajecznicę i podaje ją do stołu na talerzach ustrojonych pomidorem i liściem sałaty. Późniejsze rozmowy oraz cała jego ?posiadłość? potwierdzają ten fakt.
W królestwie Stanisława jest mnóstwo bardzo ciekawych przedmiotów. Od ścian jego biura obwieszonych maskami z różnych stron świata, grafiki i obrazy, poprzez rośliny we wnętrzu i przed plebanią, rybki w akwarium, aż po wystrój kościoła. Nie dziwi mnie już, że uczestniczy w szkole ikebany. Jeszcze ciekawszy jest fakt, że ta szkoła istnieje na terenie parafii i jest jedną z inicjatyw, którą Stachu rozwinął w ramach swojego duszpasterstwa i prób wychodzenia do ludzi, nawiązywania z nimi kontaktu na rozmaitych płaszczyznach. Dzięki tej szkole ołtarz jest pięknie przystrojony kwiatami. Przed południem, gdy Stanisław pokazywał mi kościół pani przygotowywały kompozycję kwiatową, gdy o 13.30 odprawialiśmy wspólnie mszę św. z okazji pierwszego piątku miesiąca, ikebany stały już przed tabernakulum, przed ołtarzem i przed figurą Matki Bożej. Mój współbrat opowiada, że wierni sami upomnieli się, o uczczenie pierwszego piątku, a godzina, w której odprawiana jest msza św. wynika z pory lunchu. Umożliwia ona niektórym osobom uczestniczenie w niej, nawet jeśli tego dnia są w pracy. Dziś w kościele było ponad 20 osób, przeważnie kobiet, z przewagą młodych. Stachu wyjaśnia, że zazwyczaj ludzi jest więcej, ale golden week (coś w rodzaju naszego dłuuuuugiego weekendu) wygonił ludzi z miasta.
Z rozmowy ze Stanisławem najbardziej zapamiętuję jego opowieści dotyczące wychodzenia do ludzi. Opowiada, że przez pierwsze trzy lata pobytu starał się wykorzystywać każdą okazję do nawiązania kontaktu z Japończykami. Po przyjeździe do Koriyama cztery lata temu zaczął wygrzebywać z parafialnego archiwum adresy ludzi, którzy byli w tym kościele i dzwonić do nich, przedstawiając się jako nowy ksiądz i zapraszając ich do kościoła. Zdarzało się, że trafiał na osoby, które od lat nie były na mszy św., a bały się pokazać, bo czuły, że przerwa oddaliła ich od wspólnoty wiernych. Nie mieli w sobie dość siły, by to oddalenie samodzielnie przekroczyć, nie wiedzieli, jak zostaną przyjęci. Wobec niektórych z nich zaproszenie okazało się skuteczne i do dziś chodzą do kościoła. Wkrótce po przyjeździe pojawił się również w klubie dla Gajdzinów, czyli gości zagranicznych, zorganizowanym przy miejskim ratuszu. Natychmiast został zaproszony, by powiedzieć prelekcję o Polsce, o kuchni polskiej. Prelekcja sprawiła, że Stacha został zauważony przez miejscową gazetę, a to z kolei zaowocowało kolejnym prelekcjami w domach kultury. Obecnie gazeta ta informuje, co dzieje się w parafii prowadzonej przez Stanisława. Następną formą wychodzenia były prelekcje w szkołach. Jeden z dyrektorów zaprosił go, by powiedział coś o filozofii życia. Podzielili młodzież na grupy i Stanisław mówił przez cały dzień opierając się na Ewangelii i filozofach chrześcijańskich. Dobre przyjęcie w pierwszej szkole pociągnął za sobą zaproszenie do następnych szkół. Liczne spotkania z ludźmi Stanisław wykorzystuje, by zapraszać ich do kościoła jako wiernych, a jeśli widzi kogoś ciekawego, kto ma potencjał natychmiast proponuje, by w kościele zrobili coś ciekawego np. wykład czy koncert. ?Japończykom trudno jest odmówić, gdy ktoś ładnie ich prosi, więc trochę ten fakt wykorzystuję? ? opowiada Stanisław. W ten sposób powstał chór kościelny, który prowadzi śpiewaczka operowa, grupa ikebany, grupa nauki języka angielskiego i inne. Ostatnio myśli Stanisław myśli o założenie grupy tańca towarzyskiego, jako nowej formy zwoływania ludzi. ?Bądź co bądź kiedyś doszedłem w Polsce do poziomu międzywojewódzkiego?. Wychodzenie na zewnątrz oraz artykuły w miejscowej prasie spowodowały, że Stanisław stał się osobą rozpoznawalną w mieście. Rozpoznają go kelnerzy w restauracjach, sprzedawcy w sklepach, pijaczki pod dworcem. Sensei Stanisław, czyli ?nauczyciel Stanisław? cieszy się zatem coraz większą życzliwością Japończyków. Wyrazem szacunku są zarówno zniżki w sklepach, jak i fakt, że po czterech latach pracy w Koriyamie w kościele na niedzielnej mszy św. jest więcej ludzi niż wtedy, gdy przychodził do tego miasta.
Pytam Stanisława, jak sobie radzi z faktem, że Japończycy to pracusie, którzy spędzają większość życia w pracy i nie mają czasu na bywanie w kościele. Odpowiada, że prócz wychodzenia do ludzi, ważną jest rzeczą, by przychodzący do kościoła czuli, iż jest to miejsce, w którym ktoś się cieszą ich obecnością. Nieważne, czy człowiek przychodzi co niedziela czy też pojawia się raz na rok, ważne by wyczuł wobec siebie za każdym razem życzliwe nastawienie. ?Gdybym zaczął ich ochrzaniać, że nie byli długo w kościele, to nie pojawiliby się w nim przez następne kilka lat?. Ostatnio Stachu usłyszał, od wiernych, że udało mu się stworzyć z kościele rodzinną atmosferę, dzięki której chce im się przychodzić do parafii. O dobrym wyczuciu charakteru Japończyków świadczy fakt, że Stanisław w niedzielne kazania wplata dowcipy. Jeśli w którąś niedzielę nie powie dowcipu, wierni pytają go, czy jest chory, czy coś złego się dzieje.
Wieczorem zjeżdżają się do Koriyama polscy dominikanie z okolicy. Jest ojciec Czesław Foryś z Iwaki, Tomasz Pawelec i Jurek Widomski z Fukushima oraz gospodarz miejsca czyli Stanisław Ligęza. W piątkę idziemy na kolację. Moi bracia pilnie obserwują, jak sobie poradzę z jedzeniem pałeczkami makaronu, o długości, przy której znane z polskich stołów spaghetti to makaron krótki i niekłopotliwy. Chyba nie wypada to najgorzej, bo stwierdzają, że mamy niezły czas zjedzenia kolacji. Stanisław wspomina ze śmiechem wizytę generała naszego zakonu z asystentami. Jeden z nich w ramach jedzenia pałeczkami zachlapał sobie koszulę, a gdy Stachu wybłagał dla niego u kelnerek dziecięcy widelec, bidaka jadł posiłek przez półtorej godziny. Po powrocie na plebanię pijemy kawę, po czym wsiadam z ojcem Czesławem do samochodu, by jeszcze dziś dotrzeć do Iwaki.
O czym teraz myślisz?