Siostra Gizela
Opublikowano 2010-05-19
Jest w Kamerunie od ośmiu lat. Dziś patrzy na otaczającą ją rzeczywistość tak trzeźwo, że aż boli. ?Jestem w momencie weryfikowania ideałów z rzeczywistością, wyobrażeń o misjach, z tym jak naprawdę one wyglądają? ? mówi.
Gdy pytam czy pamięta pierwsze wrażenia wspomina, że pierwszą rzeczą, którą zauważyła w Kamerunie, była czerwona ziemia i bujne palmy. W momencie przylotu padał deszcz i ziemia była nasiąknięta wodą, co potęgowało tę czerwień. W Yaounde uderzył ją niesamowity chaos, ruch i wrzask. Nawet w nocy musiała słuchać krzyków i głośnej muzyki płynącej z magnetofonów. Na miejsce swojej pracy pojechała na wschód drogą gruntową pełną dziur. ?Pamiętam upał, pot, zmęczenie i ponad pięć godzin jazdy? ? wspomina. Gdy siostry dotarły na swoją placówkę misyjną, zastały dom: same ściany bez drzwi i okien. Pierwsze pół roku minęło na pracach związanych z budową. W tym czasie siostry rozpoczęły pierwsze spotkania z ludźmi. Dla miejscowych zaskoczeniem było, że trzy młode, białe zakonnice znalazły się w ich miejscowości, dlatego podchodzili do nich z nieufnością. Pierwsze kontakty udało się nawiązać z dziećmi, potem zaczęła przychodzić młodzież, na końcu dorośli.
Słuchając siostry Gizeli uświadamiam sobie odmienność charakteru i mentalności Kameruńczyków. Biali żyją z zegarkiem w ręku. Planują, rozliczają się z czasu, chcą zawsze gdzieś zdążyć. Biali gonią, a Kameruńczycy siedzą z założonymi rękami i ciężko się zastanawiają, dlaczego Ci dziwni ludzie tak biegają. W Kamerunie wszyscy mają na wszystko czas. Tu trzeba zapomnieć o zegarku, żeby w ogóle zacząć funkcjonować. ?To że idziesz na 10 do urzędu, bo tak się umówiłeś, to nie znaczy, że tam kogoś zastaniesz. Jeśli umówisz się na ósmą, to powinieneś się cieszyć, jak przyjdzie o dziesiątej? ? opowiada siostra Gizela. Biali planują. Myślą co zrobić najpierw, co potem, co będzie jutro, a co za tydzień. Dla Kameruńczyków liczy się dzisiaj. Jak rozpoczynają dzień, to nie myślą, co będą robili wieczorem, bo do wieczora wiele może się zmienić. Planują czas tylko do południa. Nawet jak biały coś zaplanuje wspólnie z Kameruńczykami, to nie może być pewny, że do realizacji planów dojdzie, bowiem jego partnerzy mogą gdzieś wyjechać, zapomnieć o umowie albo zmienić zdanie. Odpowiedzialność za wcześniejsze zobowiązania nie istnieje.
Siostra Gizela opowiada, że w charakterze Kameruńczyków istnieje coś, ona, jako Polka, nazywa obojętność. Zastrzega się, że Kameruńczycy pewnie by tego tak nie nazwali. Każdą trudność kwitują słowami: ?Pan Bóg tak zaplanował?. Nie jest to jednak poddanie się woli Bożej tylko bierność w podejściu do rzeczywistości. Nie ma bowiem w ich mentalności rozeznawania woli Bożej, raczej szukanie przyczyn zdarzeń, które się już wydarzyły. Jak ktoś jedzie motocyklem z niebezpieczną prędkością, przewróci się i połamie, to też stwierdzi, że Pan Bóg tak chciał. Siostra ma wrażenie, że Kameruńczycy są czasami jak dzieci, którymi trzeba się opiekować, wspierać, tłumaczyć, zachęcać. ?Zastanawiam się czasem, czy to nie jest problem misjonarzy, którzy za bardzo chcą dla nich coś zrobić. Są misje, które funkcjonują w taki sposób, że bez misjonarza ludzie nic potrafią dokonać, bo przez długie lata on się o nich bez przerwy troszczył? ? opowiada. Na placówce, na której siostra przebywa obecnie, Kościół funkcjonuje zaledwie od 60 lat. Ludzie dziś wspominają, że pierwsi misjonarze byli dobrzy, bo wszystko dawali: ryż, ryby, ubrania, sprzęty domowe, środki czystości. Wtedy było w kościele dużo ludzi, dużo chrztów i ślubów. Panował pierwotny entuzjazm. Teraz siostry, które stanowią drugą falę misyjną, mniej dają, a bardziej wymagają, mobilizują do zaangażowania, oczekują współtworzenia, współodpowiedzialności za Kościół. Z tego powodu są krytykowane przez miejscowych. Wprost są wobec nich formułowane oskarżenia, że skoro nie dają dóbr materialnych, to pewnie dlatego, że są wredne, skąpe i zatrzymują je dla siebie. W skrajnych wypadkach pojawiają się oskarżenia, że siostry na Kameruńczykach zarabiają. Jeżdżą wszak samochodami, a Kameruńczycy z ich misji chodzą pieszo. W konsekwencji ludzi w kościele jest mniej, mniej też przystępuje dziś do sakramentów. Czasami kościół jest pusty. Widać, że masowe nawrócenia w czasie pierwszej fali misyjnej nie przetrwały kilkunastu lat. Były zbyt powierzchowne. Dla siostry Gizeli bolesny jest fakt, że w oczach wielu Kameruńczyków, nie jestem osobą, tylko dawcą pieniędzy. ?Jestem euro na dwóch nogach? ? mówi. Opowiada, że Kameruńczycy potrafią z misjonarzem sympatycznie rozmawiać, czynić miłe gesty, ale po pewnym czasie powiedzą, czego od niego oczekują. Siostra zaznacza, że generalizowanie jest krzywdzące, bo są tu ludzie, którzy potrafią wznieść się ponad perspektywę darów, ale stwierdza gorzko, że większość mieszkańców Kamerunu, z którymi się spotykała, patrzy na nią jak na portfel, z którego należy wyciągnąć jak najwięcej.
Siostra opowiada, że dla Kameruńczyków Bóg, którego głoszą misjonarze jest jednym z duchów. Nie są oni monoteistami. Może inaczej jest w Yaounde, stolicy kraju, ale w wiosce, wśród prostych ludzi, wśród których siostra pracuje, najpierw chrzci się dziecko w kościele, a potem dokonuje tradycyjnych rytów. Ludzie nie chcą bowiem, by ktoś rzucił na nie czary albo żeby było atakowane przez złe duchy. Mówienie wśród takiego ludu o Bogu Ewangelii, jest szalenie trudne. Dla tych ludzi Pan Bóg jest duchem wszechmocnym, ale niebezpiecznym i należy się Go bać. Trudno jest mówić dziś o miłosierdziu, o Bogu kochającym i dobrym, skoro Kameruńczycy przez wieki żyli w strachu przed czarami i duchami. Chrześcijaństwo w Kamerunie istnieje dopiero kilka dziesiątków lat, więc trudno od razu dotrzeć do mieszkańców z Nowiną, że jest taki duch, który ich kocha i pragnie ich dobra. Boga czci się ze strachu. Siostra Gizela twierdzi, że dziś między chrześcijaństwem a Kameruńczykami istnieje wielka przepaść, którą na razie trudno zasypać.
Gdy stwierdzam, że dość gorzko patrzy na tutejszą rzeczywistość, siostra odpowiada, że jest w momencie weryfikowania ideałów z rzeczywistością, wyobrażeń o misjach, z tym jak naprawdę one wyglądają. ?Jak się konfrontuje jedno z drugim, to człowiek staje się krytyczny. Patrzę jakie owoce przyniosła pierwsza ewangelizacja Kamerunu, patrzę na to, jakie my możemy przynieść owoce. Zastanawiam się nawet czy jest sens naszego bycia w Kamerunie, skoro różnice mentalności miedzy misjonarzami a Kameruńczykami są tak duże, że trudno je przekroczyć?.
O czym teraz myślisz?