Inne światy
Opublikowano 2012-01-31
Kościół katolicki zniknie z polskiego krajobrazu, tak jak wyparował z Holandii i nie będzie to wina wyimaginowanych czy prawdziwych jego wrogów, ale konsekwencją postawy dzisiejszych katolików, którzy nie potrafili przekazać wiary następnemu pokoleniu.
1. Odwiedziłem mojego znajomego, którego nie widziałem ponad 20 lat. Ten ?lewak i anarchista? ? jak sam się określa ? opowiedział mi między innymi jak widzi sytuację Kościoła. Cytuje z pamięci: ?Bardzo współczuję Kościołowi, bo znajduje się on w najtrudniejszym położeniu jakie można sobie wyobrazić. Sam jest przeniknięty mentalnością, którą wyniósł w komunizmu. 20 lat nic tu nie zmieniło. Po 1989 roku urodziło się natomiast pokolenie, które już nie zna roli, jaką odgrywał Kościół i religia w Polsce przed upadkiem komuny. Nie ma ono doświadczenia religii kościelnej tylko doświadczenie religii szkolnej. Temu pokoleniu udało się jeszcze coś niecoś przekazać z doświadczeń naszego pokolenia. Teraz Ci ludzie dochodzą do dorosłości, będą mieć dzieci, którym już nie przekażą tradycji Kościoła, bo nie mieli okazji jej doświadczyć. W ten sposób za dwadzieścia lat pojawi się pokolenie, z którym Kościół ? ze swoim systemem wartości ? nie będzie potrafił już rozmawiać, bo nie będzie miał z nim wspólnego języka. To będzie koniec: nastąpi absolutny rozjazd społeczeństwa i Kościoła.
Gdy opowiedziałem tę diagnozę moim braciom, nikt nie zaprzeczył. Przeciwnie. Podali ileś przykładów, że ten proces już galopuje. Coraz liczniejsi są młodzi ludzie, którzy należą do zupełnie innego świata. Sprawy wiary i Pana Boga ich wcale nie obchodzą. To nie znaczy, że są antyklerykalni. Gorzej: rozmowami na ten temat wiary są absolutnie niezainteresowani. Przy nich antyklerykałowie i wojujący ateiści, z którymi można wieść spór, to ludzie tworzący duchowy klimat naszego kraju. ? To nie tylko młodzi. To się zaczęło wcześniej. Miałem w klasie jedenastu kolegów. Z nich tylko trzech lub czterech pojawia się w kościele. Pozostali nie pokazują się nawet na Pasterce czy w Wielkanoc ? stwierdził Aleks, który urodził się w latach 50. XX wieku.
2. O tym, że i ja należę do innego świata, przekonałem się oglądając film Ludzie Boga i czytając jego recenzje. Najpierw nie potrafiłem zgodzić się z opinią Łukasza Maciejewskiego, który napisał w ?Filmie?, że ?Xavier Beauvois, heroizując bohaterów, pokazuje równolegle, że ich poświęcenie wynikało z braku alternatywnych rozwiązań. (?) W interpretacji filozoficznej Ludzie Boga są, według mnie, filmem o nieuchronności losu, wobec którego poszczególne zdarzenia, dla nas dramatyczne lub ekstatyczne, stają się jedynie błyskiem lub cieniem?. Natomiast recenzją Pawła T. Felisa z ?Gazety Wyborczej? byłem zdegustowany: ?W Ludziach Boga, zrealizowanych solidnie, ale topornie, jest coś odpychającego: choć film mówi o skromności, sprawia wrażenie obrazu przeżartego pychą (?)W opartych na faktach Ludziach Boga (?) uderza dziwny ślad dewocji: film pławi się w nachalnym, religijnym patosie, którego kulminacja następuje w boleśnie kiczowatym finale?. Emocjonalnie mógłbym stwierdzić, że recenzenci nie zrozumieli obejrzanego filmu, że mają złą wolę, że nie znają świata monastycznego, że film dotyczący spraw wiary i Kościoła tylko wtedy będzie dla nich dobry, jeśli będzie niósł wydźwięk krytyczny wobec pokazywanej rzeczywistości.
Teraz myślę, że opinie obu panów są tak dalekie od moich, bo należymy do innych światów. Oni na kwestie wyboru drogi życiowej, pokonywania słabości, oddania swego życia, poświęcenia dla innych, zawierzenia Bogu, patrzą co najwyżej jak na materiał do stworzenia dobrego lub złego filmu. Nie są w stanie utożsamić się z bohaterami, przyjąć przesłania płynącego ze świata wartości, który chyba nie ma nic wspólnego z ich światem. Mogę się na nich albo wkurzać, co prowadzi donikąd, albo zastanowić się w jaki sposób opowiedzieć im, co jest dla chrześcijanina ważne, by to do nich dotarło.
3. Granica między różnymi światami nie przebiega tylko między pokoleniami czy między wierzącymi, a niewierzącymi, utożsamiającymi się z Kościołem i tymi, dla których jest on przestrzenią nieznaną. Katolicy należą do różnych światów. Uświadomiłem to sobie ostatnio, czytając, że abp Sławoj Leszek Głódź otrzymał tytuł sołtysa. Dlaczego? Otóż ?w wywiadzie z 13 sierpnia ubiegłego roku dla ?Dziennika Bałtyckiego?, arcybiskup mówił: ? W życiu kapłańskim osiągnąłem wszystko, poza świętością, do której trzeba dorastać. Ale jeszcze chciałbym zostać sołtysem. Dlaczego teraz nie mógłbym nim być? To przecież nie jest stanowisko ani samorządowe, ani polityczne. Na pytanie, czy dlatego chciałby zostać sołtysem, ponieważ sołtys ma władzę we wsi, padła odpowiedź: ? Tak, bo to jest najważniejsze stanowisko we wsi. A ja jestem synem wsi i nim pozostanę?. No właśnie. Arcybiskup jest ze wsi, a ja jestem z miasta. Coraz więcej ludzi jest z miasta i inaczej patrzymy na rzeczywistość. Mam wrażenie, że wiele nieporozumień, napięć, niezgody w polskim Kościele wynika z tego, że wielu biskupów i proboszczów przeniosło do niego doświadczenia życia wiejskiego i próbuje je stosować wobec ludzi, którzy ze wsią nigdy nie mieli do czynienia. Stąd inny model sprawowania władzy, odmienny sposób podchodzenia do ludzi o odmiennych poglądach, inne priorytety, gdzie indziej widzimy zagrożenia, w inny miejscu dostrzegamy szanse. Nie chcę w tym miejscu rozstrzygać, czy któryś z tych modeli jest lepszy lub gorszy. Problem polega na tym, że większość wyższych hierarchów Kościoła odwołuje się w swoim podświadomym myśleniu do innego modelu świata, niż nosi w sobie większość wiernych Kościoła. Z takiego rozdwojenia nie może nic dobrego wyniknąć.
Ktoś powie, że powinniśmy żyć według słów Apostoła ?A tu już nie ma Greka ani Żyda, obrzezania ani nieobrzezania, barbarzyńcy, Scyty, niewolnika, wolnego, lecz wszystkim we wszystkich [jest] Chrystus?, że nikt nie powinien mówić ?Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa?. Też bym bardzo tego chciał. Jedyna droga do takiego stanu rzeczy wiedzie przez postawienie Jezusa i Jego Nowiny jako wartości nadrzędnej i umiejętność dostosowania do niej całej reszty. Tymczasem różnimy się w tysiącach spraw, przedkładając je nad fakt, że mamy jednego Mistrza.
Z powyższych trzech punktów wyciągam jeden wniosek: jednym z najpilniejszych zadań wspólnoty Kościoła jest przemyśleć sposób opowiadania o Bogu i Jego Ewangelii w języku zrozumiałym dla świata. Inaczej Kościół katolicki zniknie z polskiego krajobrazu, tak jak wyparował z Holandii i nie będzie to wina wyimaginowanych czy prawdziwych jego wrogów, ale konsekwencja postawy dzisiejszych katolików, duchownych i świeckich, którzy nie potrafili przekazać wiary następnemu pokoleniu. Mój znajomy lewak?anarchista, od którego zacząłem ten wpis, rozumiał, że w tej perspektywie ?kłótnie o radio Ojca Dyrektora i telewizję prezesa Wejcherta, o pomnik Chrystusa Króla i krzyż na Krakowskim Przedmieściu, o mszę odprawianą po łacinie albo po polsku, o antykoncepcję i in vitro, a nawet o eutanazję i aborcję, nie mają większego znaczenia dla przyszłości chrześcijan w tym kraju?. On zrozumiał, ale czy Kościół zdąży to zrozumieć, zanim będzie za późno?
O czym teraz myślisz?