Déja vu
Opublikowano 2013-06-17
Nie mam zamiaru nikogo krytykować, ani dawać zbawiennych rad. Zostawiam ocenę przygotowania piłkarzy i analizę taktyki tym, którzy się na tym znają. Nadziwić się tylko nie mogę skąd wśród polskich kibiców było tyle nadziei, skąd przekonanie, że tym razem będzie inaczej.
Mam poczucie déj? vu. Przypominam sobie Mistrzostwa Świata w Korei w 2002 roku. Miało być pięknie. Pojechał prezydent Kwaśniewski, hymn zaśpiewała brawurowo Edyta Górniak, a potem było 0:2 z Koreą, 0:4 z Portugalią i na pocieszenie w meczu o pietruszkę 3:1 z USA. Nie wyszliśmy z grupy i wracaliśmy do domu. Potem było Mistrzostwa Europy w Szwajcarii i Austrii: 0:2 z Niemcami, 1:1 z Austrią (bo nas sędzia skrzywdził) i 0:1 z Chorwacją. Nie wyszliśmy z grupy, zajęliśmy ostatnie miejsce i wracaliśmy do domu. Nie jestem w stanie podać szczegółów, ale przypominam sobie, że przed tamtymi mistrzostwami w okresie przygotowań nie mieliśmy na koncie znaczących sukcesów ? skromnie wygrywaliśmy ze słabeuszami, a przegrywaliśmy ze znaczącymi drużynami. Gdy zbliżały się obecne mistrzostwa, nic nie wskazywało, by tym razem miało być inaczej. Liga pod rządami kacyków rodem z PRL-u, odległe miejsce w rankingu FIFA, w pamięci 0:6 z Hiszpanią, 0:2 z Włochami, a tuż przed mistrzostwami wymęczone 1:0 z takimi piłkarskimi potęgami jak Słowacja i Łotwa oraz efektowne 4:0 z Andorą. Wielu wskazywało na trójkę Polaków z Borusii Dortmund i Wojciecha Szczęsnego z Arsenalu Londyn. Ja przypominałem sobie klęskę Borusii w Lidze Mistrzów i pamiętałem słowa Jakuba Błaszczykowskiego, mówiącego, że sukcesy w Bundeslidze w żaden sposób nie przekładają się na grę reprezentacji. ?Nie wyjdziemy z grupy ? myślałem sobie. ? Żadne racjonalne przesłanki nie wskazują, że tym razem będzie inaczej?. Nie jestem wielkim kibicem piłki nożnej, raczej teoretykiem sprawdzającym wyniki i czytającym gazety. Obejrzałem tylko jedne mecz z udziałem Polaków, więc nie chcę żeby to, co piszę miało posmak ?A nie mówiłem?. Nie mam zamiaru nikogo krytykować, ani dawać zbawiennych rad. Zostawiam ocenę przygotowania piłkarzy i analizę taktyki tym, którzy się na tym znają. Nadziwić się tylko nie mogę skąd wśród polskich kibiców było tyle nadziei, skąd przekonanie, że tym razem będzie inaczej, że wyjdziemy z grupy, że dojdziemy co najmniej do ćwierćfinału. 30 minut gry z Grecją? Remis z Rosją? Skąd brali się Ci wszyscy ludzie śpiewający o drugiej w nocy pod moim oknem ?Polska, Biało-czerwoni?, skąd pewność premiera Tuska i jego rady ministrów, którzy krzyczeli do dziennikarskich mikrofonów: ?Kto wygra mecz? Polska!? w identycznej tonacji jak zaprawieni alkoholem młodzieńcy na krakowskich Plantach. Skąd przekonanie moich facebookowych znajomych, którzy dawali wyraz przekonaniu, że znakomitą mamy drużynę. Czy Polacy mają wszczepionego bakcyla euforii wbrew faktom? Podobno po dwudziestu latach wolnego rynku staliśmy się bardziej racjonalni i kalkulujący, coraz mniej w nas romantycznej brawury, a więcej twardego stąpania po ziemi. Ostatnie dni piłkarskiej gorączki pokazały, że chyba jednak niewiele się zmieniło w polskiej mentalności. Mam wrażenie, że ułańska tradycja, która kazała rozpoczynać z góry przegrane powstania, kazała również żywić nadzieję, że zajmująca 62 miejsce reprezentacja, zawojuje piłkarskie boiska Europy. Zastanawiam się, czy nasi narodowi bohaterowie ginący w obronach i powstaniach wierzyli, że wygramy, mimo że trzeźwo patrząc nie było na to żadnych szans? Do tej pory dominowało we mnie przekonanie, że podejmowali walkę w imię honoru, ze świadomością, że lepiej zginąć stojąc niż żyć na kolanach. Patrząc na dowczorajszą euforię i optymizm kibiców zastanawiam się czy powstańcy z listopada, stycznia i Warszawy jednak nie nosili w sobie wiary, że wbrew faktom da się jednak zwyciężyć. No i która postawa jest lepsza ? zimna kalkulacja czy romantyczna brawura, obezwładniający sceptycyzm czy euforyczny optymizm.
O czym teraz myślisz?