Notatki z Dalekiego Wschodu

Opublikowano 2009-04-18

Japonia przywitała nas chmurami. Nie miałem przy sobie marihuany, broni ani pornografii, więc po wylądowaniu szybko załatwiłem formalności paszportowo-celne i po kilkunastu minutach jechaliśmy z ojcem Pawłem Janocińskim z Narity do Tokio. Pobierałem przy okazji szybką lekcję topografii i poruszania się tokijskimi kolejkami. 

Poznań-Tokio

Wyruszyłem. Po krótkiej nocy, w której spałem dwie godziny. Marcin Jeleń odwiózł mnie przed hotel Mercure. Tam wsiadłem do niewygodnego mikrobusu, który zawiózł mnie do Berlina na lotnisko. Przy zdawaniu bagażu pani zauważyła mój krzyżyk. Spytała czy jestem chrześcijaninem, a gdy potwierdziłem, spytała z jakiego Kościoła. Gdy powiedziałem, że jestem rzymsko-katolickim dominikaninem, bardzo się ucieszyła. Powiedziała, że jest metodystką, a jej kolega odprawiający pasażerów na sąsiednim stanowisku prawosławnym Ormianinem. Na pożegnanie wykrzyknęła po angielsku coś, co w wolnym tłumaczeniu brzmiało: ?Chrześcijanie wszystkich Kościołów łączcie się?.

Dopiero na pokładzie Airbusa lecącego do Londynu zaczęło schodzić ze mnie przedwyjazdowe napięcie. Popijałem sok pomidorowy z lodem, przyozdobiony plasterkiem cytryny i doprawiony pieprzem i czułem, że zostaje za mną Poznań, redakcja, wszystkie sprawy polskie i otwiera się przede mną droga wiodąca na Daleki Wschód. Lecieliśmy nad coraz bardziej zachmurzonym niebem. Nie znoszę ostatnich dni i godzin przed podróżą. Próbuje wtedy wszystko dokończyć, zamknąć, nie zapomnieć, spakować wszystko co potrzebne. I nigdy mi się to nie udaje. Zawsze pędzę na ostatnią chwilę i nigdy nie wyjeżdżam w spokoju. Jak to się robi, żeby przed wyjazdem na dworzec czy lotnisko móc usiąść i spokojnie wypić kawę? Kocham za to początek podróży, gdy już nie zaradzę temu, co zostało niedokończone w domu, a jeszcze wszystko przede mną. Nowa droga, nowi ludzie, nowe sytuacje, które warto będzie zobaczyć i sfotografować, usłyszeć i zapisać.
Nową sytuację miałem natychmiast po wylądowaniu w Londynie, gdy musiałem trochę pochodzić, by odnaleźć stanowisko swojego jumbo jeta. Tłum, bramki, kontrole, korytarze, ruchome schody, kolejka do sąsiedniego terminalu? Ostatecznie się udało.

Po starcie z Londynu, przelecieliśmy na Danią, Szwecją i Bałtykiem. Gdy zasypiałem samolot był gdzieś nad Finlandią, gdy się obudziłem, leciał nad zmrożoną Jakucją. Japonia przywitała nas chmurami. Nie miałem przy sobie marihuany, broni ani pornografii, więc po wylądowaniu szybko załatwiłem formalności paszportowo-celne i po kilkunastu minutach jechaliśmy z ojcem Pawłem Janocińskim z Narity do Tokio. Pobierałem przy okazji szybką lekcję topografii i poruszania się tokijskimi kolejkami. Coś czuję, że tu łatwiej się zgubić niż na Heathrow w Londynie. Do klasztoru docieramy na sobotni obiad. 

Sobota, 18 kwietnia 2009 roku

Po obiedzie szybki prysznic i zbieramy się z Pawłem na pierwszą wyprawę po Tokio. Zdaję się na mojego współbrata, w wyniku czego dostaję od niego kask motocyklowy, a on sam wyjeżdża z garażu na Hondzie. Ulice stolicy oglądam zza pleców mojego współbrata. Miasto wygląda z tej perspektywy nieciekawie. Tłum ludzi między szarą, kilkupiętrową architekturą. Prawie wzdłuż całej trasy, którą jedziemy trawa budowa podziemnej autostrady miejskiej. Moją uwagę przykuwa w pewnym momencie trzech starszych, umundurowanych Japończyków, przepasanych odblaskowymi pasami, którzy machają białymi chorągwiami. ?Poddają się czy co??. Okazało się, że to zwężenie drogi związane w robotami drogowymi, a panowie ostrzegają kierowców, którzy mogliby zwężenia nie zauważyć. Potem widzę już pełno Japończyków w podobnych uniformach, ale dla odmiany machają plastykowymi rurami. Wygląda to jakby duzi chłopcy zrobili sobie zabawę w rycerzy jedi i wymachiwali mieczami świetlnymi. Często nie pojmuję sensu ich obecności, zwłaszcza, że od czasu do czasu człowieka zastępuje manekin, z mechaniczną regularnością wymachującego świetlistą pałką. Z daleka trudno rozróżnić, czy macha człowiek czy manekin, zwłaszcza, gdy człowiek jest odwrócony tyłem i nie widać twarzy. Paweł mówi, że tę ochronę ustawiają przedsiębiorcy, żeby zminimalizować niebezpieczeństwo wypadku. Wypadek oznacza bowiem potężne koszty.

Kolejne uniformy które dziś zwróciły moją uwagę to męskie garnitury i damskie skarpety. Bardzo wielu tutejszych panów chodzi w czarnych garniturach. Innych prawie nie zauważyłem. Za to wiele młodych Japonek chodzi w mini spódniczkach, ale chyba im zimno, bo noszą długie, czarne skarpety, które kończą się na kolanem. Z Polski takiego zwyczaju nie pamiętam.

Uniformy obowiązują również w sporcie. Po drodze mijaliśmy kilka boisk: do piłki nożnej, zarówno pełnowymiarowych, jak i wielkości boiska do piłki ręcznej) oraz do baseballa. Jeśli na boisku byli zawodnicy, to bez względu na to, czy byli to dorośli mężczyźni czy kilkuletnie szczawiki, wszyscy mieli profesjonalne stroje, każda drużyna w innym kolorze. Zadziwiające. Nie zauważyłem żadnego dzikiego meczu chłopaków z podwórka.

Dojeżdżamy do siostry Małgorzaty Mazur, franciszkanki, która od 22 lat mieszka w Japonii. Opowiada o swojej pracy w szpitalu, na wsi, w internacie szkoły pielęgniarskiej. Mówi, że nie może powiedzieć, że osiągnęła sukces, że jej praca przyniosła spektakularne efekty. Pokochała jednak ten kraj i niejedna osoba stała się jej bliska. Mówi o pani, która nie jest chrześcijanką, ale na każde Boże Narodzenie i Wielkanoc przynosi kwiaty, o dziewczynie, która kiedyś wpadła w depresję, ale udało się ją z niej wyprowadzić i dziś regularnie koresponduje z siostrą. Japończycy potrafią być wdzięczni do grobowej deski. Franciszkanka twierdzi również, że Japonia jest krajem bardzo rozwiniętym technicznie, ale znaczenie pojedynczego człowieka pozostaje daleko za standardami europejskimi. Jako przykład daje grupę ludzi wykluczonych, traktowanych do dziś jak trędowaci. Są to rodziny, których przodkowie w dawnych czasach trudnili się grzebaniem zmarłych, garbowaniem skór zabitych zwierząt i innymi czynnościami mającymi związek ze śmiercią. Dziś, gdy ktoś się w Japonii żeni lub wychodzi za mąż przedstawia świadectwo rodzinne. Jeśli się okaże, że jest z tej grupy, jego szanse na ożenek spadają często do zera. Pewna kobieta z tejże grupy zdobyła tak gruntowne wykształcenie, że przepisy państwowe nie pozwalały jej nie zatrudnić, dostała prace w charakterze ?Przynieść, wynieś, pozamiataj?, znaczenie poniżej swoich kwalifikacji. Oficjalnie nic systemie kastowym w Japonii nie wiadomo, ale on istnieje. Podobnie jak ksenofobiczny charakter Japończyków. Paweł opowiadał, że jeszcze kilka lat temu można było w pubach czy restauracjach spotkać napisy ?Tylko dla Japończyków? lub ?Obcokrajowców nie obsługujemy?. Pod wpływem kampanii rządowej napisy zniknęły, ale nie należy się dziwić, gdy restaurator lub barman grzecznie odmówi wpuszczenia białego człowieka do środka.

Od siostry Małgorzaty jedziemy do katedry. Gdy wchodzimy grają i śpiewają Ave Maria Schuberta. Pan młody w czarnym garniturze, pani młoda w białej sukni, ksiądz w czerwonej stule? wszystko jak na co drugim ślubie w Polsce. Tylko fotografów jakby więcej. Chodzą, klęczą, pstrykają, błyskają? ?To nie jest ślub katolicki ? stwierdza Paweł. ? Katedra jest udostępniana, bo z czegoś trzeba ją utrzymać?. Zaczynam wygrzebywać w pamięci, że gdy jeszcze byłem przed zakonem, słyszałem relacje polskich dominikanów z Japonii, którzy celebrowali tu śluby z przekonaniem, że to pozwoli im porozmawiać z ludźmi. Pytam więc Pawła, czy w naszym kościele nie ma podobnego procederu. Okazuje się, że obecny proboszcz postanowił zerwać z tą tradycją i nie wpuszczać do kościoła pogańskich nowożeńców. Uznał, że nie ma co robić z kościoła sceny do zawierania kontraktu. Jeśli natomiast chcą się pobrać katolicy, to bardzo trudno im uzyskać zgodę na ślub poza swoją parafią.


Brak komentarzy do "Notatki z Dalekiego Wschodu"


    O czym teraz myślisz?

    Znasz nieco html?