Notatki z Dalekiego Wschodu – Kamakura
Opublikowano 2009-05-04
Po dniach, w których moi bracia starali się scharakteryzować Japończyków, wyruszam w do Kamakury, by w historycznych świątyniach i klasztorach, rzeźbach i posągach szukać ducha Japonii. Paweł ostrzega mnie, bym nie zostawał w tam zbyt długo, bo Kamakura była świadkiem tylu mordów, że po okolicznych wzgórzach błąkają się duchy zabitych samurajów.
Ciągle się czegoś uczę. Tym razem posłany przez Pawła do Kamakury, muszę przesiąść się w Jokohamie. Łatwo powiedzieć. Opanowałem tę sztukę w Tokio, a tu się okazuje, że plan kolei JR, który na każdej tokijskiej stacji jest w po japońsku i angielsku, tu jest tylko napisanych japońskimi znakami. Na szczęście panowie w uniformach JR-u znają angielski i wskazują mi właściwy peron i kierunek.
Po przyjeździe do Kamakury pobieram w punkcie informacji turystycznej mapę z zaznaczonymi 65 świątyniami i 19 chramami. Wszystkich dziś nie zdołam zwiedzić, więc zakreślam te, które za radą przewodnika National Geographic chciałbym odwiedzić. Wyznaczam kolejność i wsiadam w autobus jadący do Daibutsu, czyli Wielkiego Buddy. Na odwrocie mapy, czytam, że: ?od roku 1180 do 1333 Kamakura pod rządami szogunów była politycznym i kulturalnym centrum Japonii. Był to również okres rozkwitu religijnego, dokonującego się pod wpływem drogi Zen, która przybyła z Chin i przyczyniła się do powstania wielu nowych prądów religijnych. Duch buddyzmu odcisnął trwałe piętno w sercach ludzi, w ich życiu codziennym oraz w chwilach uroczystych, czego wyrazem są liczne świątynie? (przekład swobodny z angielskiego).
Dojeżdżam historycznym z wyglądu autobusem w okolice Daibutsu i cofam kilkaset metrów do świątyni Hase-Dera. Powstała w VIII wieku, ale przebudowano ją w roku 1459. Mimo tłoku i hałasu jestem pod wrażeniem. Ta świątynia ma coś w sobie. Połączenie architektury i starannie utrzymanej przyrody, tworzy klimat, który bardzo mi odpowiada. Nie umiem jeszcze go nazwać i opisać, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Jest w tej formie jakaś harmonia. Stoi za nią jakaś duchowość.
Zwracam uwagę na setki ustawionych w szeregi posążków Jiz?. ?Jiz? jest patronem podróżników i dzieci, czczą go zwłaszcza kobiety, uznając go za strażnika dusz zagubionych w przerwanych ciążach? ? to znowu przewodnik NG. Jestem ciekawy, czy jest on dobrze przetłumaczony i czy czasem w oryginale nie chodziło o poronione ciąże, a nie przerwane. Jakoś nie chce mi się wierzyć, by w dawnych wiekach dokonywano w Japonii aborcji na wielką skalę. Jeśli chodzi o dzieci poronione, to ta intuicja mi się podoba.
Wpadam jeszcze do pawilonu Kannon, gdzie stoi dziewięciometrowa rzeźba j?ichimen (o jedenastu twarzach). Wyrzeźbiona w 721 roku a pnia drzewa kamforowego, została pozłocona i wystawiona do czci. Ten klimat mi nie odpowiada, więc odmawiam dziesiątkę różańca za ludzi, którzy biją pokłony przed tym bożkiem.
Z Hase-Dera kieruję się w stronę świątyni Kotoku, w której czeka na mnie Daibutsu. Między jedną a druga świątynią nie ma chyba kilometra, a idę ponad pół godziny. Tłumy Japończyków, innych skośnookich oraz pojedynczych turystów znad Atlantyku, nie pozwalają maszerować szybciej. Wreszcie widzę go. Podobno gdy jezuici przybyli do Japonii i pierwszy raz zobaczyli Daibutsu, napisali do papieża, że odnaleźli posąg wielkiej nierządnicy. Wielki to on jest, ma 11 metrów, ale na nierządnicę ani trochę nie wygląda. Wielki Budda z spokojem przyjmuje rozwrzeszczany tłum, który przelewa się wokół niego, wlewa się w niego, i z niego wylewa. Ludzie przed posągiem głownie się fotografują. Co robią Ci, którzy do niego włażą nie wiem, bo nie decyduję się zapoznanie życia wewnętrznego Buddy. W każdym razie Budda ma na plecach okna, przez które do jego wnętrza wpada światło.
Jeśli miałem nadzieję odnaleźć tu ducha Japonii, to chyba straciłem nadzieję. Czuję, że równie skutecznie mógłbym szukać ducha polskiego między odpustowymi straganami pod Jasną Górą. Wszak Jasna Góra jest duchową stolicą Polski, więc w stolicy powinien najpiękniej objawiać się duch narodowy. A może duch narodowy objawia się w jarmarczno-turystycznej atmosferze?
Kilka razy okrążyłem posąg, by dobrze mu się przyjrzeć i z przerażaniem stwierdziłem, że już jest 14.00. Chyba zbyt kontemplacyjnie traktuję przestrzeń buddyjska, bo na dwie świątynie zeszły mi trzy godziny, a na pięć następnych pozostały również trzy godziny, bo o 17.00 zamykają. Rezygnuję z obiadu (trochę ascezy się przyda) i krętą ścieżką poprzez las biegnę w okolice stacji Kita-Kamakura. Nie jest łatwo, bo droga wiedzie całkiem stromymi pagórkami, a ja jestem w sandałach miejskich. Na drogowskazie napisali, że droga zajmie 70 minut. Udało się nie marudzić tak długo i po 45 minutach docieram do świątyni Tokeiji, znanej również jako Enkiri tera, czyli świątynia rozwodów. W danej Japonii mężczyzna mógł odprawić swoją żonę, ale ona nie mogła oddalić się od niego. Dopiero od XVII wieku kobita mogła uciec od męża do żeńskiego klasztoru Enkiri tara i po rocznym pobycie otrzymać oficjalny rozwód. Ciekawa intuicja. Gdyby na rok wsadzać potencjalnych rozwodników do klasztoru, to może rozwodów byłoby mniej.
Przeskakuję przez tory kolejowe do świątyni Engakuji. W przewodniku czytam, że świątynia została zniszczona w trakcie trzęsienia ziemi w roku 1923. Ocalała tylko piętrowa brama Sanmon z 1780 roku?
I dzwon odlany w roku 1301. Postanawiam podarować sobie oglądanie betonowych rekonstrukcji starych budynków i odszukać starożytny dzwon. Tym sposobem obchodzę całą świątynię i przekonuję się, że jest ona zamieszkała. Jestem w czynnym klasztorze. Najpierw widzę pojedynczych mnichów, potem z zamkniętego dla turystów obszaru dochodzą do mnie śpiewy medytacyjne. Być może dlatego wyczuwam tu podobną klimat jak w Hase-Dera. Dzwon też się znalazł. Był niedaleko wejścia i gdy przeoczyłem go na początku, musiałem obejść cały teren.
Jest godzina 16.20, więc przebiegam kilometr do położonej wśród potężnych cedrów świątyni Kenchoji, najważniejszej z pięciu głównych świątyń zen w Kamakurze. Mam nadzieję, że tę świątynię zamykają o 17.30. Niestety, mogę ją sobie obejrzeć na obrazku. Drzwi zawarto. Nikogo już nie wpuszczają. Będę musiał tu chyba przyjechać jeszcze raz, bo na dziś planowałem jeszcze chram Tsurugaoka Hachimangu i Muzeum Skarbów Narodowych.
Jaki wniosek z dzisiejszego dnia? Chyba taki, że przeszłość i duchowość Japonii jest tak rozległa i różnorodna jak świątynie w Kamakurze. By w nią wniknąć, trzeba by przyjechać na znacznie dłużej niż na jeden dzień.
O czym teraz myślisz?