Notatki z Dalekiego Wschodu – ostatni dzień w Tokyo
Opublikowano 2009-05-08
Ostatni dzień w Tokio. Odwiedzamy z Pawłem Centrum katolickie oraz prestiżowy uniwersytet dla kobiet Sacred Heart. Potem w ramach kupowania upominków trafiam do Ahikabary. Mam wrażenie, że jestem na bazarze.
Centrum Katolickie, w którym Paweł Janociński wykłada Pismo Święte i czyta je w małych grupach jest otoczone z wszystkich stron przez budynki buddyjskiej sekty Sokagakkai. Spytałem Pawła, dlaczego nazywa Sokagakkai sektą. Czy wszystkie grupy buddystów traktuje jako sekty? ?Bo sami buddyści uważają ten odłam za nieortodoksyjny? ? odpowiedział. Grupa ta jest rzeczywiście bardzo ekspansywna. Na wielu budynkach w tej części Tokio widnieje ich nazwa albo symbol graficzny stanowiący ich logo. Poza tym sklepy z najróżniejszym asortymentem, restauracje, bary, redakcja gazety. W sklepach na okrągło puszczan są piosenki opowiadające o tym, że każdy, kto się przyłączy do Sokagakkai będzie szczęśliwy. Po ulicach przechadzają się grupkami wyznawców. Kobiety, mężczyźni, trochę młodzieży. Spotkaliśmy nawet grupę Chińczyków. Paweł opowiada, że seksta ma potężne wpływy i zyskała wielu zwolenników. Każdy wyznawca jest zobowiązany płacić dziesięcinę. Sokagakkai ma z tego tytułu mnóstwo pieniędzy, które inwestuje w nieruchomości. Adoptuje kupione budynki na swoje potrzeby albo buduje nowe. Chciała nawet za potężne pieniądze kupić Centrum katolickie.
Z Centrum katolickiego jedziemy na University of the Sacred Heart, czyli uczelnię prowadzoną przez siostry Sacre Coeur, jakbyśmy powiedzieli w Polsce. Uniwersytet założyła jednak australijska gałąź zgromadzenia, więc nazwa brzmi anglojęzycznie.
Odprawiamy mszę świętą dla chorych. Po mszy modlitwa o uzdrowienie. Charyzmatyczna! Nikt nie pyta mnie o zdanie tylko zapraszają mnie na środek kościoła, podchodzą poszczególne osoby i mówią, co im dolega na ciele lub duszy. Jedna z pań, córka ambasadora Japonii w Londynie, która spędziła dzieciństwo w Anglii tłumaczy mi ich słowa na angielski. Potem następuje modlitwa. Szybko orientuję się, że siostry modlą się językami. Modlę się zatem półgłosem po polsku. Musi to zapewne brzmieć w uszach Japończyków bardzo charyzmatycznie.
Po doświadczeniach charyzmatycznych wyruszam do elektrycznego miasta. Tak ten teren nazywają przewodniki. Jest on położony wokół stacji metra Ahikabara i koncentrują się tu sklepy z elektroniką. Zarówno w potężnym, rozległym i wielopiętrowym domu towarowym Yodobashi, jak i przed małymi sklepikami panuje niesamowity rwetes. Sprzedawcy przekrzykują się za pomocą sprzętu nagłaśniającego zachęcając do kupna rozmaitych urządzeń. Oczywiście wszystkie ceny obniżone, okazyjne, zmniejszone?
Japonia ? Europa
Wsiadam na lotnisku Narita do samolotu British Airways. Start i lecimy w kierunku Europy. Myślę o Japonii, którą zostawiłem za sobą. Mam wrażenie, że opuściłem kraj sprzeczności.
Z jednej strony niesamowita, ekspansywna gospodarka, która swoimi produktami podbija świat, ale o której specjaliści mówią, że jest od lat pogrążona w socjalistycznym kryzysie. Gdyby wprowadzić w niej mechanizmy wolnorynkowe, Japończycy przeżyliby szok nie mniejszy niż Polacy przy reformach Balcerowicza.
Z jednej strony wysmakowana kultura i wielowiekowa tradycja, o których można się przekonać oglądając architekturę świątyń, kaligrafię, malarstwo, rzeźbę, ceremonie herbaty, ikebany? Z drugiej idąc ulicami dużych miast miałem wrażenie, że zostały zbudowane w ciągu ostatnich czterdziestu lat. Stare budynki nie sąsiadują z nowymi, nie widać kolejnych warstw urbanistycznego wzrostu. Tylko szare, współczesne pudełka. Tak jakby Japonia powstała pół wieku temu, jakby wstydziła się swojej przeszłości.
Z jednej strony podziwiałem japoński porządek i organizację. Czysto i schludnie. Nawet krzewy w środku pola są przystrzyżone, a pokład promu pani zamiata miotłą i szufelką. Przy tym niesłychane wyczucie estetyczne. Z drugiej obszary, na których panuje taki bałagan, jakby go nie regulowały żadne normy. Przykładem są przewody elektryczne wiszące nad każdą ulicą, nad każdą drogą, bez których nie może się obyć prawie żaden widok. Często, gdy fotografowałem, długo musiałem szukać miejsca, w którym mogłem pstryknąć nie mając drutów w kadrze. Nie trudno sobie wyobrazić, jak te przewody zohydzają miasta i krajobrazy. I superwysmakowanym Japończykom to zupełnie nie przeszkadza.
Z jednej strony ujmująca grzeczność i uprzejmość Japończyków. Ukłony w pas, uśmiechy, gotowość pomocy. Doświadczając polskiego chamstwa będę tęsknił za japońską ogładą. Z drugiej strony bracia opowiadają, że za tą grzecznością nie idzie serdeczność, że okazanie jej nie oznacza wcale sympatii dla człowieka, którego Japończyk ma przed sobą. Przeciwnie, może być maską, za którą się chowa. Polacy opowiadają też, że pomimo tej grzeczności Japończycy potrafią być okrutni, pozbawieni współczucia, praktycznie nie znający słowa przebaczenie.
Sprzeczności możnaby jeszcze mnożyć. Nie zazdroszczę moim braciom, którzy musieli się w tym świecie odnaleźć, którzy dziś w nim funkcjonują. Sobie też nie zazdroszczę, myśląc, że teraz przede mną zadanie ubrania tego, co widziałem i słyszałem, uporządkowania wrażeń i notatek oraz zmieszczenia ich w reportażu. Co z tego pisania wyjdzie zobaczymy. Efekty ukażą się na łamach ?W drodze?.
O czym teraz myślisz?