Notatki z Ameryki

Opublikowano 2009-01-28

Rozpoczynając dzień myślę o słowach Briana, duszpasterskiego współpracownika Jacka i Macieja, który twierdzi, że mało w Providence Academy jest uczniów zainspirowanych chrześcijaństwem, a dużo nim zmęczonych. Próbuję dowiedzieć się od braci, jak powinien funkcjonować duszpasterz, pragnący wprowadzać ludzi w relację z Bogiem, gdy pracuje w szkole, w której praktyki religijne są obowiązkiem.

Tym razem korzystając z faktu, że msza zaplanowana jest dopiero na 13.30 zostaję rano w ?klasztorze?. Jest to segment w szeregowcu domków jednorodzinnych, wynajęty przez szkołę i oddany do użytku polskim dominikanom. Na parterze mieści się kuchnia, kaplica i refektarz, w piwnicy salka telewizyjno-komputerowa, a na I piętrze cele braci i pokój gościnny. Oczywiście wszystkie te nazwy należy traktować z przymrużeniem oka, bo są to poszczególne pomieszczenia domu. Po przebudzeniu oglądam wschód słońca z okna swojej celi gościnnej, a gdy się wzniesie wyżej wychodzę na spacer, by sfotografować klasztor od strony wschodniej?

?a po południu, po powrocie ze szkoły od strony zachodniej.

Oczekując na mszę świętą kontynuuję wątki z wczorajszych rozmów. Jacek opowiada, że przestrzenią, w której mogą w większej wolności prowadzić ludzi do Pana Boga są rozmowy indywidualne oraz wyjazdy poza szkołę. Zarówno te, mające charakter rozrywkowy, jak i rekolekcyjny. ?Kiedyś byliśmy na dwudniowych rekolekcjach z uczniami naszej szkoły. Pierwszego dnia na mszy byli wszyscy. Drugiego dnia powiedziałem, żeby nikt się nie czuł zobowiązany do uczestniczenia we mszy, żeby przyszli tylko Ci, którzy naprawdę chcą. Przyszła połowa uczniów i nauczycieli. Odprawiliśmy bardzo piękną, spokojną mszę, która przeszła w adorację ze śpiewami. Uczestnicy byli głęboko poruszeni: emocjonalnie i duchowo. Usłyszałem od kilku z nich, że to była pierwsza msza w ich życiu, na której byli tylko Ci, którzy rzeczywiście chcieli na niej być. Wtedy uświadomiłem sobie, że szkoła przyzwyczajając ich do mszy, narzucając im obowiązek uczestnictwa, sprawia, że nigdy jeszcze samodzielnie nie poszli na mszę świętą. Ten fakt każe postawić pytanie, czy kiedykolwiek wybiorą się na mszę, gdy będzie im ciężko w życiu, czy będą szukać w Eucharystii spotkania z Bogiem i Jego pokoju, czy też będzie im się ona kojarzyć tylko z obowiązkiem. Młodzież sama wypowiedziała tę prawdę: ?przez lata edukacji w szkole katolickiej, z własnej woli nie wybraliśmy się ani na mszę świętą, ani na rekolekcje, ani nie pomodliliśmy się??.

Na początku założyciele szkoły mieli piękne wizje. Chcieli by formowała ona do dojrzałej relacji z Bogiem. Tak było, gdy szkołę tworzyło grono nauczycieli pasjonatów, a uczniów było niewielu. Z biegiem czasu, wraz ze wzrostem liczby uczniów, koniecznością zapanowania nad nimi, rozrastały się struktury instytucjonalne i następowała degradacja początkowej wizji. Dyscyplina zewnętrzna i wymaganie praktyk religijnych coraz bardziej dominowały nad troską o osobiste przekazywanie wiary. Poza tym dochodziły coraz bardziej do głosu negatywne skojarzenia Amerykanów. Luźna, niedyscyplinująca forma duszpasterstwa kojarzyła się im z rozprężeniem lat 70. i 80., które bardzo boleśnie poharatały Kościół amerykański. ?Jeśli nie odżegnujesz się od dyscypliny, to jesteś hipis, a my nie chcemy wracać do rozluźnienia moralności i niewierności doktrynie katolickiej? ? zdają się mówić.

Maciej mówi, że nieco złagodziłby ten opis, bo trudno mówić o koncepcji całej szkoły. Tak naprawdę, w jednym budynku funkcjonują trzy szkoły, które polskimi terminami można określić jako podstawówkę, gimnazjum i liceum. Maciej uważa, że im niższy poziom, tym trudniej coś zarzucić koncepcji katechetycznej i duszpasterskiej. Trudno przecież dzieciom zostawiać wolność wyboru. Zgadza się natomiast z opisem stosunków panujących w liceum.

Pytam Jacka, czy wiadomo co się dzieje z uczniami, którzy opuszczają szkołę. Czy są żołnierzami konserwatyzmu, praktykującymi chrześcijanami czy też po liceum wyzwoleni z gorsetu chrześcijańskiej poprawności uciekają jak najdalej od wymagań stawianych przez szkołę. Jacek odpowiada, że są i tacy, i tacy. Zwraca przy tym uwagę, na inną rzecz. Uczniowie wychodzący ze szkoły czują się nieprzygotowani do konfrontacji z inaczej myślącymi rówieśnikami. Żyli do tej pory w tak wyizolowanym, jednorodnym środowisku, w którym wszystko było oczywiste, że nie wiedzą jak rozmawiać, są zaskoczeni, iż ktoś mówi innym językiem. Niezbyt wiedzą jak bronić obrazu świata, który wynieśli ze szkoły.

Idziemy korytarzem z Maciejem, a z klasy wyskakuje nauczycielka chemii. ?Maciej, choć poprowadzić modlitwę. Jesteś profesjonalistą w tej dziedzinie, a ja mam już dosyć prowadzenia modlitwy przed i po każdej lekcji? ? woła za nami. ?Come on! ? odpowiada Maciej ? na pewno sobie doskonale poradzisz?. Takie żarty ? jak twierdzi ? nie są jednak na porządku dziennym wśród nauczycieli. W osobistych rozmowach mówią, że nie podoba im się dyscyplinowanie licealistów na płaszczyźnie religijnej. Woleliby tego nie robić, ale głośno o tym nie mówią, tylko wpasowują się w model panujący w szkole. Nie ma szczerej rozmowy na ten temat. Maciej twierdzi, że milczące podporządkowywanie się dyrektywom, konieczność pewnej dwulicowości, bardzo psuje atmosferę szkoły. ?To jest kwas, który może zniszczyć szkołę? ? twierdzi Maciej.

Nasi bracia bardzo chcieliby w związku z tym oddzielić kwestię opanowania wiadomości katechizmowych i biblijnych oraz od motywacji religijnej, budowania relacji z Bogiem, która musi mieć odbywać się w przestrzeni absolutnej wolności. Jacek Buda: ?Jestem zwolennikiem jak największej dyscypliny akademickiej, która umożliwia studiowanie i rozwój intelektualny oraz jak najmniejszej dyscypliny religijnej. Żeby nauczyciele mogli być wymagającymi nauczycielami w klasie, a ludźmi modlącymi się w kościele. Dziś sprawdzają listę obecności i w klasie, i w kaplicy. W miejsce dyscypliny kładłbym nacisk na stworzenie jak największej oferty religijnej. Nauczanie religii musi przypominać przedmioty artystyczne. Trzeba dać minimum wiedzy i jak najbardziej rozbudzić indywidualną pasję religijną?. Bracia mają świadomość, że dopiero poszukują takiej formy duszpasterstwa, która będzie spotkaniem oczekiwań dyrekcji i tego, co chcą zaproponować polscy dominikanie. ?Na początku obie strony nie sformułowały jasno swoich koncepcji, mając nadzieję, że w praktyce da się je uzgodnić. Tak się jednak nie stało i teraz narasta rozdźwięk. My próbujemy budować swoją koncepcję, a dyrekcja liceum upiera się przy swojej? ? relacjonuje Maciej. ?Z duszpasterstwem jest jak z gitarą ? wyjaśnia Jacek. ? Nie wiem o ile stopni trzeba przekręcić klucz, by gitara była dobrze nastrojona. Wiem jednak jak powinna brzmieć. Podobnie jak strojąc gitarę będziesz tak długo przekręcał kołki, aż usłyszysz właściwy dźwięk, tak długo w duszpasterstwie będziesz testował różne propozycje, aż przekonasz się, że znalazłeś formę adekwatną do sytuacji ludzi, z którymi pracujesz?.

Pytam Jacka, czy rozjazd pomiędzy propozycją duszpasterską polskich dominikanów a oczekiwaniami amerykanów nie wynika z faktu, że przyjechały Polaczki, które mają poczucie, że wszystkie rozumy pojadły i próbują narzucić swoją wizję Amerykanom, nie rozumiejąc ich świata. ?Zadawaliśmy sobie to pytanie, ale problem polega na tym, że nie ma alternatywy dla naszej formy duszpasterstwa młodzieży. Nie ma czegoś analogicznego, do modelu duszpasterstwa dominikańskiego. Istnieje albo model duszpasterza, prefekta szkoły katolickiej, albo duszpasterza, które jest fajny i rozdaje młodzieży pizzę. O modelu księdza młodzieżowca-luzaka lepiej nie wspominać. Trzeba sobie zdać sprawę, że model prefekta już istniał. W pierwszej połowie XX wieku funkcjonowały szkoły katolickie z prefektami i katechezą. I z tych szkół wyszło pokolenie, którzy swoim liberalnym podejściem do rzeczywistości rozmontowało w latach 70. i 80. Kościół amerykański. Obecna szkoła jest przecież w opozycji do tych ludzi. Zatem ten model, który lansuje szkoła, został przetestowany i nie sprostał wymaganiom współczesnego świata. Mimo to, założyciele szkoły wchodzą w te same koleiny?.

Jacek uogólnia miejsce religii w szkole i stwierdza, że jeśli w krajach demokratycznych typu Stanów Zjednoczonych religia przestaje być tajemnicą targającą człowiekiem, dotykającą jego najbardziej wewnętrznych punktów, a staje się cegiełką, nawet bardzo ważną, w budowli społeczeństwa, to zostaje oswojona i staje się instrumentem w wychowaniu ludzi, w tworzeniu struktur. Taka sytuacja sprawia, że ludzie dają sobie prawo poprawiania Pana Boga. Stany Zjednoczone są bowiem bardzo praktycznym krajem. Wielu ludzi myśli: ?Jeśli religia spełnia dobrze swoją rolę, to należy być człowiekiem religijnym. Jeśli nie spełnia pokładanej nadziei, to należy ją poprawić?. Tylko że wtedy następuje koniec wiary, a religia staje się biznesem, drogą samorozwoju wiodącą do sukcesu społecznego i zawodowego. Amerykanin zawsze musi wiedzieć przed sobą cel, do którego dąży. Paradoks, na który nadziewają się nasi bracia, polega na tym, że wielu ludzi chciałoby zaplanować swoją drogę religijną w szczegółach, a z drugiej strony tęsknią za tajemnicą.

Po odprawieniu mszy św. dla całej szkoły wracamy do domu. ?Paweł, coś Ty zrobiłeś?? ? woła Maciej. Jego mama przeczytała moją korespondencję, zatroszczyła się o syna i przysłała przepisy kulinarne. Tym razem bracia ? chyba, żeby przekonać mnie, że potrafią przygotować porządny posiłek, przygotowują obiad z prawdziwego zdarzenia. W ogóle muszę napisać, że ciekawie było patrzeć na Jacka i Macieja jak funkcjonują i uzupełniają się po jednym dachem robiąc zakupy i przygotowując posiłki, zabierając prowiant do szkoły i przywożąc z niej baniaki z wodą, sprzątając i pomywając naczynia. Trudno to opisywać więc tylko pokażę pomieszczenia ?klasztorne?, w których żyją nasi bracia. Nie ma w nich klauzury, więc mam nadzieję, że nikt nie będzie miał pretensji, że pokazuję je światu.


Tak wygląda kuchnia i krzątający się po niej Jacek:

Tuż obok niej jest refektarz, w którym ja się zainstalowałem z moim komputerem na czas pobytu u braci. W mojej celi nie ma stołu, więc ten z refektarza okazał się bardzo przydatny.

Trudno określić, gdzie kończy się refektarz, a gdzie zaczyna kaplica, ale wyglada ona mniej więcej tak:

Wreszcie na dolne kondygnacji można odpocząć przed komputerem lub telewizorem. Warto zaznaczyć, że sprzęt telewizyjny Maciej i Jacek zawdzięczają Marcinowi, który w ten sposób obdarował ich na początku pobytu.


Brak komentarzy do "Notatki z Ameryki"


    O czym teraz myślisz?

    Znasz nieco html?