Notatki z Ameryki
Opublikowano 2009-01-30
Klasztor można poznać, gdy się obserwuje i słucha jego mieszkańców. Dziś spojrzałem na polskich dominikanów w Nowym Jorku oczami ludzi świeckich. Odbyłem dwie rozmowy: z Tytusem Cytowskim, członkiem rady parafialnej Notre Dame oraz panią Yolantą M. Riess Von Riesenhorst-Bulyk, krewniaczką ojca Jacka Woronieckiego, architektem, która zaangażowała się całym sercem w życie klasztoru.
Pierwszy raz Tytusa Cytowskiego, członka rady parafialnej spotkałem, gdy byłem w Nowym Jorku w 2007 roku. Fakt, że od dłuższego czasu obraca się w kręgu nowojorskich dominikanów pozwala mi zapytać go, jak dziś postrzega swoich duszpasterzy. Mówi, że po odejściu Jacka Budy z Columbii nastąpiło wyhamowanie impetu duszpasterskiego. Jacek nadawał ton działaniom dominikanów na campusie, wychodził do ludzi, angażował ich w działania duszpasterskie. Jacek Kopera, który stał się liderem duszpasterstwa rozwija się dynamicznie, ale jest młodym księdzem i musi jeszcze nabrać doświadczenia i okrzepnąć w swoich działaniach. Według Tytusa Jacek zdaje sobie sprawę ze swoich ograniczeń i nad nim pracuje, a znakiem nadziei jest pasja, z jaką podchodzi do swojej pracy.
Jacka wspiera niedawno przybyły do Nowego Jorku Marek Pieńkowski, który według mojego rozmówcy zna Amerykę głównie z gazet. Potrafi być błyskotliwy, jest w stanie zanalizować wiele problemów, ale nie zna życia zwykłych ludzi. Przykładem jest wpadka, którą zaliczył 11 listopada. W USA jest to dzień weterana, czyli dzień pamięci o tych, którzy zginęli na frontach wszystkich wojen toczonych przez Stany. Marek modlił się za niepodległą Polskę, mówił jak bardzo cierpiała i została poharatana przez historię. Nie wspomniał jednak o amerykańskich weteranach. Dla Amerykanów, którzy codziennie w modlitwie powszechnej polecają Bogu żołnierzy, policjantów i strażaków, było to zupełnie niezrozumiałe.
Najmniej Tytus mówi o Wojciechu Morawskim. Twierdzi, że przełożonego domu najmniej widać w działaniach duszpasterskich, że jego funkcja jest bardziej wewnątrzklasztorna, więc najtrudniej się na jego wypowiadać.
Największym poważaniem Tytusa cieszy się proboszcz parafii Notre Dame. W jego opinii Andrzej jest Bożym człowiekiem, który służy parafii całym sobą: swoim czasem, swoją jowialnością, swoim otwarciem na ludzi. Potrafi do każdego podejść, zachęcić do rozmowy, pokazać drogę do Boga. Jest on kochany przez parafian. Jego postawa mówi: ?Parafia to Twój dom, w którym możesz się odnaleźć. Wszystkie remonty i troska o wygląd kościoła służą temu, byś mógł się tu dobrze poczuć. Czuj się zaproszony do odpowiedzialności za ten dom. Jeśli chcesz coś zrobić, to mi powiedz, a ja pomogę ci to zrealizować?. Andrzej nie narzuca swoich pomysłów. Prowokuje do inicjatywy i stwarza przestrzeń działania. W swoich kazaniach proboszcz w prostych słowach głosi Pana Jezusa [prawda ? nawet ja zrozumiałem, o czym mówił niedzielne kazanie], a wielką zaletą jego kaznodziejstwa jest fakt, że potrafi je osadzić w kontekście amerykańskim. Andrzej fascynuje się jankesami, czyli drużyną baseballową, chodzi do kina, ogląda telewizje, zna popkulturę. Podobną ścieżką kroczy Jacek Kopera. Mój rozmówca z podziwem i troską opowiada, że Andrzej pracuje na trzech frontach: jest administratorem parafii, więc dba o biurokrację i remonty, jest jej duszpasterzem, więc stara się być maksymalnie dostępny dla ludzi, jest też syndykiem domu, więc robi zakupy i dba, by wszystko w klasztorze działało.
O pani Yolancie M. Riess Von Riesenhorst-Bulyk słyszałem już podczas poprzedniego pobytu. Jest to postać niezwykła. Jej matka nazywała się Potocka, należała do trzeciego zakonu, była wielką czcicielką św. Jacka. Wujem pani Yolanty był Jacek Woroniecki. Miał błogosławić jej ślub, ale umarł trzy tygodnie przed wyznaczoną datą. Ślub się jednak odbył u grobu św. Jacka w Krakowie. Gdy w 1957 roku przybyła do Nowego Jorku, natychmiast nawiązała kontakt z tutejszymi dominikanami i choć nie słyszeli oni o swoich polskich braciach, uczęszczała do nich na mszę. Od nich też usłyszała, że polscy dominikanie chcą przybyć do Nowego Jorku. Pierwszym polskim dominikaninem, który nawiązał z nią kontakt był Wojciech Prus. Dwa lata później usłyszała, że polscy dominikanie pojawili się w kościele Notre Dame. Natychmiast zatelefonowała i została połączona z Andrzejem Fornalem. Umówili się na ulicy. Andrzej przyszedł w habicie i kapie, by wziąć udział w mszy odprawianej w rocznicę śmierci męża pani Yolanty. Gdy pierwszy raz przyszła do klasztornej rozmównicy, dominikanie sądowali z kim mają do czynienia. Gdy zadali pytanie o świeckie imię ojca Woronieckiego i usłyszeli, że na imię miał Adam, lody puściły. Już w czasie tej rozmowy pani Yolanta, z wykształcenia architekt, rozglądając się po rozmównicy myślała, jak by ją można było urządzić, by stała się miejscem przytulnym, wyciszającym i skłaniającym do szczerych rozmów. ?Stąd ściany mają różowy kolor, choć Jacek Buda powiedział mi, że to jedyna rozmównica na świecie z takimi ścianami? ? opowiada. ?Pan Bóg dał mi talent i pozwolił pracować nad wielkimi projektami, dlatego czułam się zobowiązana do pomocy?. Pracowała wcześniej między innymi nad projektowaniem lotniska Kennedy?ego i World Trade Center. Natychmiast przepisała się do parafii Notre Dame i zaangażowała w urządzanie pomieszczeń duszpasterskich i klasztornych. ?Nie zaglądam jedynie to pokoi, gdzie mieszkają ojcowie?.
Nie przeszkadzał jej niski budżet, jakim dysponowali bracia. Nadrabiała pomysłowością i pracą, kupowaniem mebli, sprzętów, materiałów w najtańszych źródłach. ?Kupujemy rzeczy nawet od Armii Zbawienia? ? tłumaczy. Między wierszami słyszę, że nie szczędziła również własnych pieniędzy, by nadać kościołowi i klasztorowi reprezentacyjny wygląd. Uważa, że to, co się widzi na zewnątrz, jest zaproszeniem ludzi do środka. Dlatego zaczęła od uporządkowania klasztornego ogrodu. Pracą własną oraz naszych braci doprowadziła do przekształcenia miejskiego nieużytku, do którego ludzie wrzucali śmieci w miły dla oka kawałka zieleni. ?To był pierwszy sukces?. Czuje, że dominikanie obdarzają ją wielkim zaufaniem, dlatego nadal nie szczędzi sił, starając się, by klasztor był przyjemnym miejscem, w którym dobrze będą czuli się mieszkańcy i korzystający z ich posługi. Cieszy się, że coraz więcej ludzi odwiedza dominikańskie duszpasterstwo. Gdy pytam o działania dominikanów, mówi, że bardzo cierpiała, gdy na początku było ich tylko dwóch. ?Oni się dwoili i troili. Nawet dziś ktoś powinien pomyśleć, żeby kogoś jeszcze przysłać do pomocy. Ojciec Jacek ubogaca duszpasterstwo swoją młodością. Ojciec Marek dodaje błysku intelektualnymi kazaniami. Andrzej pracuje jednak ponad siły. Powinien mieć asystenta, by sprostać wszystkim obowiązkom?.
Po rozmowie pani Yolanta oprowadza mnie po klasztorze. Przystajemy przy wejściu do domu. ?Ta Matkę Boska wisiała gdzieś z boku, brudna i zakurzona. Kazałam ja odnowić, zaproponowałam panel, a świecznik znaleźliśmy w zakrystii. Czy ojciec sobie zdaje sprawę, że w tym miejscu była plastikowa ściana? Wyrzuciliśmy!? ? opowiada.
Gdy wchodzimy do refektarza wspomina jak długo szukała odpowiedniego materiału, który zapewniłby właściwy charakter temu pomieszczeniu, jak trzeba było odnowić stare krzesła i położyć szybę na blacie stołu. Gdy przechodzimy obok kredensu, zabiera leżący tam długopis i kartki i wynosi do kuchni. ?A to po co tu?? ? pyta retorycznie.
Z dumą pokazuje zaprojektowany przez siebie pokój gościnny, a szczególnie przylegającą do niego łazienkę, w biało-czarnych, czyli dominikańskich barwach.
Dziełem pani Yolanty również salka rekreacyjna, mająca Niespotykany w innych klasztorach charakter.
Na koniec zatrzymujemy się w refektarzu i pijemy herbatę. Pani Yolanta opowiada o swoich studiach, pracy w Polsce, o tym jak znalazła się w Ameryce, jak pracowała jako jedna z pierwszych kobiet w swoim zawodzie i tysiącu innych, równie ciekawych tematach. Można by te opowieści w książkę ułożyć… Ale to już innym razem.
Jutro chcę zrobić sobie kilka godzin wakacji. Żadnych rozmów, żadnych wywiadów, żadnych obserwacji. Chcę na koniec niezobowiązująco pochodzić po Nowym Jorku, popatrzyć na to dziwne miasto zanim wieczorem odlecę do Europy.
O czym teraz myślisz?